Dzień 4 (27 kwietnia) -78 kg (spadło jakieś 0,8 kg) Na dworze szaro, buro i pada nieprzerwanie od ponad 24 h. Miałam jechać na wizytę do endo lecz pan doktor wizytę przełożył na jutro. Poinformował mnie, mam wolne - więc nie ma problemu. Wizyta kontrolna - podostre zapalanie tarczycy jest już odległą historią, poziom tsh po ponad 1,5 r wyrównany - powinno być ok. Może przy okazji odwiedzę parę sklepów... tylko czy mam przyjemność kupować coś na gruby zad? Średnią. Co najwyżej szal mogę kupić i bezsprzecznie będzie pasował bez względu na wagę...
Co nie zmienia faktu, że walczę. Spisuję i widzę błędy. Wciąż podjadam między posiłkami, a to banan a to oblacik, czy garść orzeszków.. Owszem, może i mniejsze zło bo trzymam w ryzach poziom głodu ale muszę nad tym, z czasem popracować. Jednak nic na siłę, bo znam reakcje mojego organizm. A buntuje się gorzej jak małe dziecko.
Pogoda całkowicie niweczy plany. Miały być genialne wycieczki rowerowe... szykuje się kwitnięcie w domu. Nic to - na spacer jak się ubiorę odpowiednio da się wyjść, a i w domu poćwiczyć można. Za 7 tyg urlop!
śniadanie - sałatka z: ryżu konjak 20, tuńczyka w oleju 300, pomidora 40, kukurydzy 70, papryki zielonej 10, łyżeczka majo 80 + parę oliwek 30 = 550 (zjadłam połowę)
sałatka 275 ckal,
lajtme
8 maja 2017, 22:08Och, znam te dni laby.. jednak kilogramy już nie są mile widziane. Trzymaj się dzielnie i bez podjadania, lepiej pij wodę ;)