leci ze mną "panna szklane oczko" zwana wyrocznią. Oczywiście - czas świąt to siłą rzeczy więcej potraw (w tym smażone, których na co dzień nie jadam wcale), słodkości, a przez zakichaną pogodę brak ruchu. O dziwo łaskawa "panna" trwała przywiązana do cyfr w okolicach 76 kg. Dobrze - pomyślałam. Grzeczna.
Odpaliłam pojemniki na sałatki, cierpliwie dusiłam obiadowe warzywka, kasze, przetykając chudym białkiem, słodkie zastąpiłam owocami, czasem zatkałam paszce kostką gorzkiej. Innymi słowy to co zawsze, właściwie na co dzień, żeby spadała, albo chociaż trwała stabilna i zdrowa. Do tego intensywne pedałowanie w dni wolne i słoneczne oraz wygibasy w domu po pracy.
I doznałam szoku kiedy zamajaczyła na środkowej pozycji tak dawno niewidziana "8". A do tego poczułam wypełnione ciuchy i odcinające się fałdki... ble. Ochyda. Tyję z opóźnieniem?
Tak więc trzeba wdrożyć plan liczenia kalorii, bo to że jest na talerzu zdrowo, to nie wystarcza.
Ale to od poniedziałku, hehe
Na usprawiedliwienie dodam - że trzy dni wolnego spędzę w lesie na nartach biegówkach. Wreszcie śnieg! Więc bilans kaloryczny na bank będzie ujemny mimo, że posiłki pewnie zjem z doskoku gdzieś u babci, mamy. A na liczenie i komponowanie posiłków, to mi akurat teraz szkoda czasu
Pomału się ogarniam i ruszam w słoneczno-oślepiającą przestrzeń świata!
Agaszek
6 stycznia 2017, 11:30Przestałam już śledzić wagę i się zastanawiać czemu ona żyje własnym życiem :D Byle nie przekraczała u mnie 70 i będzie dobrze. Trwam w postanowieniu o dobrym jedzeniu już ... 6 dzień. ;-p
myfonia
8 stycznia 2017, 08:58I tak trzymaj! Muszę również iść tym torem. Na szczęście czas świąteczny pożegnany - wymówki się skończą :) No to ja zaczynam... od poniedziałku ;-P