Jeden plus z tego taki, że kalorie najwidoczniej myślą to samo, bo się spakowały i wyprowadziły. Wróciły do Afryki. Innego wytłumaczenia nie ma, bo przecież po babskiej imprezie z czipsami i winem (ale JAKIM winem! Chwała niech będzie za nie Piotrowi i Pawłowi) to niemożliwe jest, żeby mi waga spadła. A jednak!
Chyba, że to dlatego, że na nią ostatnio nakrzyczałam. Może się przejęła.
Poza tym nie mam co czytać (poza Stockerem, ale to się nie liczy). Nie mam co oglądać, bo mi się wszystkie fajne seriale pokończyły albo przerwę mają. (No dobra, są te brytyjskie położne, ale ile można o rodzeniu dzieci? Rodzą i rodzą.). Nie mam też pomysłów na fajny deser (bo pieczarki w ziołach prowansalskich rzeczywiście pyszne, ale do czekolady jeszcze im co nieco brakuje). Jak żyć?
murkwia
26 stycznia 2014, 18:53A nie, nie, nie, za zamianę podziękuję, akurat wykresów do czytania to mam pod dostatkiem. Za to mieszanka studencka owszem, żeby powyjadać nerkowce. ; )
Lililajj
24 stycznia 2014, 18:45Chętnie się zamienię- do poczytania książki z mikroekonomii, do pooglądania wykresy, a jedzenia mieszanka studencka na pamięć. :-D