Dzień trzeci. Powoli i opornie, nie bez potknięć - przyzwyczajam się do diety. Dla mnie oznacza to przede wszystkim powstrzymanie się od wciągnięcia pół kilograma owoców i innych różności mimochodem między posiłkami :D
Mam tez taki wniosek. To truizm i banał rodem z motywacyjnych memów, ale da się zastosować w praktyce: dzielenie na etapy, myślenie o bieżących zadaniach (zamiast przytłaczania się ogromem całości rzeczy do zrobienia) daje możliwości jakiegoś udźwignięcia tematu. To nie jest tylko kwestia diety, ale tez oporządzenia domu, ogarnięcia materiału do egzaminu i w ogóle wszystkich chyba rzeczy "większych". Łatwo o tym zapomnieć po drodze i wpaść na powrót w kocioł myślenia o wszystkim na raz, co zaraz z równi robi równię pochyłą i ziuuuu! Jedziemy do dołu, dupa zbita. Mozolnie wyrabiam wiec sobie nawyk nie zjeżdżania. Teraz jest teraz. Potem .. będzie potem. Jak teraz się dobrze uda, potem tez będzie miało większe szanse.
Smoothie z banana, mleka i płatków owsianych szturmem zdobyło me kubki smakowe, pychota. :)