Coś mi nie idzie tym razem. Z jednej strony chcę, próbuję, staram się wybierać zdrowo, a z drugiej mi nie wychodzi. Tzn. główne posiłki są zdrowe (chude mięsko, warzywa, owoce, ziarna, zdrowe tłuszcze), ale tu wpadnie lód, tam nie potrafię przejść obojętnie koło batonika. Coś się dziwnego porobiło, bo mnie nigdy nie ciągnęło do słodyczy! Moją zmorą były zawsze chipsy, chrupki, makarony z sosami, pizze, zapiekanki. (Ostatnio nawet kupiłam małą paczuszkę chipsów, to po spróbowaniu jednego oddałam resztę mojemu Ł.) A teraz? Nie wytrzymam dnia bez słodyczy. Staram się, żeby to były owoce, ale nie zawsze się udaje.
Chyba muszę wrócić do planowania posiłków i rzeczywiście je jeść, a nie tak jak ostatnio: zrobiłam sobie sałatkę do pracy, ale nie miałam na nią ochoty, więc nie zjadłam, a później byłam głodna. Tak się przecież na diecie nie robi :P Ponadto znalazłam swój centymetr krawiecki. Może to znak, że czas wziąć się w garść? ;)
Poza dietą (która mi średnio wychodzi), zaczęłam w niedzielę marszobiegi z lekkimi ćwiczeniami, tak żeby przygotować się do biegania. Nigdy tego nie lubiłam, ale kto wie, może jak poprawię kondycję, to zacznie mi to sprawiać przyjemność? :) Dodatkowo tym razem mam motywację: moje ukochane góry! Chcę we wrześniu bez problemu po nich pochodzić. Jeszcze nie wiemy, gdzie się wybierzemy, ale jak teraz się trochę "pomęczę" przez wakacje, to będę po nich spacerować z większą przyjemnością :)
Teraz niestety muszę wyjść, ale po południu spróbuję przygotować sobie jadłospis do niedzieli. I będę się go trzymać!
melvitka
31 maja 2016, 13:40Najlepszą motywacją do powrotu na właściwy tor jest Vitalia i inne osoby, które próbują zrobić to samo :) Trzymam kciuki!