No i nie było wczoraj tak kolorowo, jak miało być. Poległam już w pracy, kiedy koleżanka otworzyła paczkę żelków, a ja je tak uwielbiam... Na kolację do filmu była sałatka, ale zamiast herbaty - grzaniec. Ale nie była to przegrana na całej linii. Żelków nie było nie wiadomo ile, a grzaniec zdrowy - z pomarańczą, imbirem, goździkami, cynamonem i miodem (żadnych gotowych przypraw!). Były to małe potknięcia, które absolutnie nie przekreślą moich planów na najbliższe... przynajmniej kilka miesięcy ;)
Z resztą bez takich drobnych odstępstw byłoby duuużo trudniej wytrwać. Wiem, że drugi dzień diety to zbyt szybko na odstępstwa, ale uznajmy, że jeszcze się przestawiam - zarówno myślenie, jak i organizm na inny, lepszy tryb.
Dzisiaj jest kolejny dzień i mam zamiar naprawić wczorajsze grzeszki. Jak? Wieczornym basenem :D
Edit:
Właśnie dzwonił mój Ł. i mówi, że nie idziemy na basen, tylko do kina, bo już ma bliety... W takim razie po kinie będzie spacer do domu, a basen przekładam na jutro rano!
.daydream.
25 listopada 2015, 11:39Zawsze mozna tez pocwiczyc w domku przed wyjsciem :-) milego seansu :-)
Mglawica
25 listopada 2015, 12:02Nie bardzo, bo kończę pracę o 20, a film jest na 21 ;) Dzięki!