Dzisiaj poczytałam wasze pamiętniki i smutno mi się zrobiło, bo przypomniały mi się sprawy, które dotyczyły mnie , a właściwie jeszcze dotyczą. Zauważylam,że sporo osób zmaga się z depresją, ale nie wie jak sobie pomóc.
Chciałam sie z Wami podzielić moimi przejściami z tą straszną chorobą jaką jest Depresja. Moje życie od dziecka nie było wesołe, ale chodziłam do szkoły podstawowej, potem do ogólniaka więc jakoś dawałam sobie radę. Miałam koleżanki i kolegów z którymi szło pożartować, pośmiać się więc szłam do przodu, nie wiedząc o tym , że powoli różne sprawy z dzieciństwa - pijaństwo ojca, , nie dogadywanie się z moją mamą- moja mama była i jest osobą dla której jestem obojętna- powoli wkradają się w moje życie jako nerwica lękowa. Ojciec nigdy mnie nie uderzył ale robił tak straszne awantury , że uciekaliśmy z domu bo baliśmy się , że w końcu komus coś złego zrobi. Jednak była we mnie radość i dobre myśli, pracowałam w przychodni i szpitalu jako rejestratorka , lubiłam ludzi a oni lubili mnie.Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że wyjdę za mąż i kłopoty się skończą. Niestety to był dopiero początek , po weselu teściowie zaczęli się b. żle do mnie odnosić. Na początku teść nie był taki strasznie nie dobry ale gdy teściowa usłyszała, że on pochwalił moje gotowanie, wtedy zaczęło się piekło. Teściowa tak go nastawiła przeciwko mnie, że na każdym kroku dogadywał mi jak umiał najgorzej - a to, ze zgrubłam po ciąży - teściowa była strasznie gruba, co nie przeszkadzało teściowi dowalać mnie , a miałam wtedy tylko 6kg. nadwagi,- że nie mam dzieci tylko chłopców i mam się o nich nie wyrażać dzieci, na weselu siostry męża teść zapraszał do tańca osoby siedzące obok mnie ale mnie nie poprosił do tańca ani razu, było to upokarzające, a byłam wtedy jeszcze naprawdę ładną dziewczyną , poniżali mnie i moje dzieci na każdym kroku, takich historii bylo mnóstwo. Jak miałam tam iśc , a chodzilam tylko na urodziny to strasznie się bałam. Nie mogłam pracować bo nie miałam gdzie zostawić dzieci więc powoli zostawałam sama. Teściowie mieszkają na przeciw, moja mama i siostra też w tej samej miejscowości. Rodzeństwo męża stoi murem za teściową też mieszkają w tej miejscowości i byli dla nas tak samo złośliwi i b. niedobrzy. Tu najbardziej chodzi o wielkie pieniądze od teściowej, więc rodzeństwo z przyjemnością męża odrzuciło. Wręcz buntowali ją przeciw nam. Najgorsze z tego wszystkiego dla mnie jest to , że to najpobożniejsze osoby we wsi. Gdy chciałam się wypłakać i użalić przed moją mamą i siostrą to słyszałam - jesteś przewrażliwiona albo jeszcze gorzej, że na pewno zrobiłam lub powiedziałam coś niegrzecznego teściowej skoro mnie tak nie lubi. Powoli przestawałam w ogóle się żalic, bo po prostu nie miałam przed kim. Jednak wszystko nosiłam w sobie, ten ból, poniżenie i łzy. Męża też to nie bardzo interesowało, gdy zaczęłam coś mówić to całą rozmowę zmieniał w ogólną kłótnię. Potem doszło do mnie, że on tez sie ich boi i nigdy nie stanie po mojej stronie. Moje dzieci widziały tylko jak dziadkowie zawsze bawią się z drugimi wnukami nawet nie swoimi ale nie z nimi. To mnie bolało najbardziej. Wyobrazcie sobie sytuację w przedszkolu , moja teścowa przychodzi po wnuka od jednego syna a na drugiego nawet nie spojrzy. Te sytuacje można mnożyć. W końcu po kilkunastu latach powiedziałam dosyć i przestałam się z nimi wogóle kontaktować. Z tego jestem najbardziej dumna, ale to niestety było o dużo lat za póżno. Nie robiłam tego bo sie wstydziłam, że jestem tą złą. Nerwica była coraz silniejsza. Jednak jakos dawałam radę. .
Gdy myślałam, że wreszcie jest lepiej,to trzy lata temu stało sie jednak coś gorszego, zaczęłam się zle czuć,samopoczucie było straszne, byłam ciągle strasznie zmęczona, ledwo stawałam robić jedzenie i ogarniać dom. Potem znowu się kładłam i tak chyba rok. Patrzyłam na świat ale go nie widzialam, czułam jakąs pustkę, nic mnie nie cieszyło, słońce świeciło a ja chciałam tylko do łóżka bo w środku było mi strasznie smutno, to nie był zwykły smutek , to było coś innego tak jakby dementorzy z Harrego Poterra wyssali ze mnie całą radośc. Na zewnątrz byłam uśmiechnięta, gdy się wszyscy śmiali ja też, ale to był tylko zewnętrzny śmiech. W srodku była ciemna noc, tego nie da sie opisać słowami, do głowy nie przychodziły mi żadne radosne myśli, a jak coś pomyślałam to nie miało to żadnej dobrej emocji. Pamiętam, szliśmy na wesele, przygotowania, szukanie sukienki, butów to była męka. Szłam na wesele a w sercu płakałam. Nogi nie chciały mnie nieść, ja chciałam się położyć i spać. Spać tak długo aż wyzdrowieję - to wtedy było moim największym marzeniem.Obudzić się zdrową , pełną radości do życia. Niestety budziłam się nadal chora. W domu nikt w to nie wierzył, każdy łącznie z moją mamą mówił,: weż się w garść, wmawiasz to sobie itd. Ja strasznie boje się szpitali a wtedy myślałam Boże ja chcę isć do szpitala, ja chćę żeby mi ktoś pomógł. Co mam robić. Niestety ze wszystkim byłam sama.Maż też to lekceważył uważał, że zrobiłam sie jakas leniwa i tyle. W końcu wzięłam się w garśc i powiedziałam mężowi, żeby mnie zawiózł do psychiatryi że już sie zarejestrowałam. Ile mnie kosztował ten telefon to wiem tylko ja. Musiałam męża przekonywać, chociaz sama się b. wstydziłam, że dużo ludzi leczy sie u psychiatry nie tylko wariaci - przepraszam za określenie. Musiałam pomagać nie tylko sobie ale i jemu, żeby to zrozumiał. Pomogłam sama sobie, bo nie było nikogo co by mi pomógł i mnie zrozumia ł Nie. .wiem co by ze mna było dzisiaj. gdybym wtedy tak nie zrobiła.
Na przekór wszystkim w rodzinie poszłam do lekarza, chociaż ja strasznie nie lubię tam chodzić. To tez chyba uraz z dzieciństwa, bylam w szpitalu2 razy , sanatorium było tez moim udziałem i jeżdzenie po specjalistach, po zapaleniu w wieku 4 lat opon mózgowych . Teraz dzieci jeżdzą z rodzicami, i z nimi zostają , ja zawsze byłam wszędzie sama i ten lęk pozostał do dzisiaj.
Pamiętajcie depresja to straszna choroba, najpierw niszczy duszę a potem zabiera ciało. Pozdrawiam cieplutko i niech mój przykład pomoże w podjęciu decyzji tym , którzy się wahają lub boją. Tę chorobę jak cukrzycę można zwalczyc tylko lekarstwami. Przygnębienie po 4,5tyg. znika, depresja nie. Taka jest między nimi różnica. U mnie jest dużo lepiej i powiem szczerze, nie lubię o tym okresie nawet wspominać ale widzę, że inni żalą się w pamiętnikach, że cos u nich nie tak, że radośc znikła i nie potrafią znaleść wyjścia, mam nadzieje , że mój przyklad im pomoże. To nie jest choroba głowy tylko duszy. Tak ją określają lekarze.
Pozdrawiam wszystkich i Dobrej Nocy życzę pa,pa.
alicja205
3 lipca 2014, 16:58Ze smutkiem i ze współczuciem przeczytałam Twoje doświadczenia z depresją. MNie ostatnio też wszystko obojętnieje i też zmagam się z tym wewnętrznym przygnębieniem. I coraz bardziej wszystko mi obojetnieje. Zastanawiam się czy to juz ten czas, aby udać sie po pomoc.. Na razie walczę, ale nie wiem czy sobie z tym sama dam radę. U syna zaczęło się też od nerwicy lękowej. Mimo przeciwności i niezyczliwości rodziny jesteś bardzo dzielna osobą. Przytulam mocno :*
Margarytka02
3 lipca 2014, 19:15Moja kochana, jeżeli trwa to juz jakiś czas to nie bój się i dopóki masz jeszcze na tyle sił to idż do lekarza. Wierz mi czym dłużej czekasz tym gorzej się czujesz . Wierz mi jeżeli to depresja to bez leków nie dasz sama rady. Ja też myślałam , że samo przejdzie. Pomóż sama sobie, i pamiętaj, że jesteś potrzebna swojej rodzinie. Idz i lecz się dla siebie i dla najbliższych. Trzymam kciuki i myślami jestem przy Tobie!!! Pa
limonka80
30 czerwca 2014, 18:06Ja też jestem w trakcie leczenia depresji i zaburzeń lekowych.Niestety coraz więcej osób obok nas zapada na tę chorobę ...Ludziom zdrowym cieżko pojąć co czuje osoba z depresją .Zazwyczaj myślą ,że to chwilowy spadek formy tymczasem to potwór ,który w porę nie poskromiony potrafi zrujnować zdrowie a także odebrać życie....Pozdrawiam
ewakatarzyna
30 czerwca 2014, 15:12Rozumiem. Nie tylko to co piszesz, ale każde uczucie, które wtedy w Tobie było. Nawet nie wiesz, jak bardzo rozumiem. I też zawsze mówię - nie czekać. Leki nie rozwiążą problemów, ale pozwolą z dystansem do nich podejść, ze spokojem i bez tego okropnego lęku i smutku, który odbiera wolę życia. My już wiemy, że będzie dobrze.
monka78
30 czerwca 2014, 09:43bardzo smutna historia i współczuję,ale najważniejsze że dałaś radę iść na przekór temu co cię spotkało. Powodzenia i trzymaj się cieplutko.
Gacaz
30 czerwca 2014, 07:35Bardzo Ci współczuję tego wszystkiego przez co przeszłaś, a jednocześnie podziwiam Cię, bo poradziłaś sobie ze swoją chorobą i jeszcze masz siłę o tym pisać , po to, aby pomóc innym. Jesteś wspaniałą i bardzo wrażliwą osobą.
lukrecja1000
30 czerwca 2014, 05:50Jestes bardzo wrazliwa,delikatna i dobra osoba..Tyle w Tobie empati i serca dla innych.Niestety ale takie osoby czesto sa wykorzystywane przez innych lub swiadomie ranione przez osoby cyniczne.Domyslam sie ile bolu przezylas i jak bylo ci ciezko...Ja podobnie smutno przyjelam wczorajszy wpis Wiosny..Jestem zdania ze sztuka zycia jest umiejetnosc odciecia sie od bolesnej przeszlosci,fakt ona moze podstepnie powracac ale trzeba starac sie isc do przodu.Ja mialam depresyjna i surowa mame.Mama w dziecinstwie przezyla okupacje w Warszawie,jej bombardowania i nocny nalot gestapo,ktore sila zabralo dziadka do Oswiecimia..Wojna w oczach 6 letniego dziecka byloa niewyobrazalnym koszmarem..potem to ciezkie dziecinstwo odbilo sie na calym doroslym zyciu..mnie jako corce nie bylo z mama lekko.Lekarz przepisywal mamie leki ale ona niestety ich nie brala..ze swoimi stanami lekowymi radzila sobie w ten sposob ,ze wyladowywala furie na bliskich.Ja inaczej do tego podchodze,pare razy w zyciu gdy bylo mi bardzo ciezko i zle i gdy czulam ,ze nie kontroluje swoich emocji i trawi mnie lek poprostu otwarcie mowilam swojemu lekarzowi interniscie o tym..on przepisywal mi ziolowe lekarstwa na uspokojenie..Bardzo przezylam smierc brata(rak mozgu) i smierc mojego ukochanego Taty..wtedy poprosilam o cos mocniejszego..bo nie umialam spac i chodzilam jak w jakims transie...Czasem bol egzystencjalny jest tak ogromny ,ze ma sie wrazenie ze wciaga nas w czarna dzure rozpaczy..Dobrze,ze odcielas sie od tych ,ktorzy latami Cie ranili..Trzeba tez miec odwage walczyc z problemem leku i depresji,nie mozna chowac glowy jak strus w piasek.Po to mamy rozum by z niego korzystac..trzeba starac sie sobie dawac rade i chciec sobie pomoc.Pozdrawiam cieplo i zycze Ci by kazdy nowy dzien przynosil radosc i zadowolenie z zycia,buziaki Jula
Alianna
29 czerwca 2014, 22:16Współczuję Ci. Takie podzielenie się swoimi przeżyciami wymaga odwagi i na pewno pomoże innym. Buziaczki
mikusia1971
29 czerwca 2014, 22:09Bardzo współczuję, ja osobiście nigdy nie miałam z tą chorobą do czynienia ale moja kuzynka mimo leczenia niestety nie poradziła sobie i popełniła samobójstwo : ) ściskam mocno : )
SylwiaOna
29 czerwca 2014, 21:54Współczuję :( Ja z depresją miałam do czynienia pośrednio. Moja ciotka wpędzila się w nią i to totalnie. Najpierw zaczelo sie od alkoholu. Było dno totalne na duszy i na ciele. Nie chciało się jej żyć. Pewnego dnia szłam z mamą ulicą główną mojego miasta. Zobaczyłam biegnącą kobietę w sukience ślubnej. brudną potarganą wlosy obcuięte tak jakby dziecko na oślep obcinalo...nie wiem jak to określić. To była ona. Moja ciotka. Dostała jakiegoś szału, nie wiem skąd dorwała tą suknie!! wymachiwala rekoma lamentowala darla sie na cale miasto.....dostala histerii...ciągle powtarzala ze idzie wziąć ślub.......hmm wezwaliśmy pogotowie zawiezli ją do zakladu zamkniętego;( i dopiero tam odzyskała świadomość;( od tamtej pory minelo 5 lat. Dziś to inna osoba.....ale wiem ze bez pomocy rodziny lekarza i leków by sobie nie poradzila;(
bianka_2014
29 czerwca 2014, 21:51właśnie jestem w trakcie leczenia :)
Margarytka02
30 czerwca 2014, 08:33To trzymam kciuki i nie poddawaj się .Pozdrawiam cieplutko!!!