Uff... już miesiąc minął odkąd wróciłam jak syn marnotrawny na łono społeczności...(ale to mądrze brzmi..)..
Uczę się żyć w pośpiechu biegając między codziennymi obowiązkami a pichceniem tych zdrowych, małokalorycznych, małopikantnych, jednodaniowych żarełek, które z wielka radością zamieniłabym na te inne : pachnące, trochę bardziej kaloryczne i mniej zdrowe żarełka...które i tak równolegle gotują się.... ale dla moich mężczyzn.
No cóż , jak się powiedziało A trzeba powiedzieć i Beee.
Z trudem zrzuciłam w tym roku te moje PIERWSZE zbędne kilogramy i jestem mega SZCZĘŚLIWA. Mam jednak wrażenie, że one wręcz przykleiły się do mnie i nie chcą się odczepić....niedobruchy jakieś..
.Najbardziej widać je jak ciężko ćwiczę na steperze....
Jak zaczynam z mozołem wchodzić krok po kroku, wolno jak żółw, rozpracowuję każdy szczegół,czuję każdy mięsień który stawia opór ( i myślę, że ten trener który wymyśla te ćwiczenia bardzo mnie nie lubi....) a później kiedy wpadam w rytm i każdy krok zaczynna płynnie sunąć ...właśnie wtedy....czuję jak moje kilogramy trzymają się mnie zawzięcie i nie chcą puścić...
I w tak nieoczekiwanej chwili następuje refleksja...która brzmi ja wyrzut:
no toś babo narobiła! sama doprowadziłaś do tego stanu!.. Twoje boczki chyboczą i jeszcze chwila a klaskały by z radosci! Każda twoja noga za chwilę wyglądałaby jak noga hipopotama!....ruszaj się szybciej !!!.....bo te bigosiki z dużą ilościa niezdrowych tłuszczyków, te krokieciki zapiekane, te schaboszczaki w panierce, te sosy z babcinych przepisów i te wspaniałe placki którymi wszyscy sie zachwycają...... właśnie podpisały pakt, że cię szybko nie opuszczą ..... i trzymają się...(.a ja) 123, 124, 251......i dalej,356, 567....i dalej do 1000 ....
Pot wyszedł mi na czoło, na plecach czuję mokry podkoszulek i....tylko mam jedno marzenie.....jak stanę jutro na wadze niech pokaże chociaz 100g mniej ....ja wiem trzeba jeszcze dużo pracy ale przecież kiedyś muszę się pozbyć tego tłuszczyku.....