czyli zeszłotygodniowy wynik został zafałszowany przez okres. niby o tym pamiętam, ale ciągle wpadam w panikę.
zaczęłam też dokonywać pomiarów swych obłości.
mama jest już po operacji, ale nadal musi być w szpitalu, więc aby jej poprawić humor, postanowiłam upiec szarlotkę. jabłka zbierałam osobiście z mojej jabłonki na działce.
jest to moje pierwsze kruche ciasto w karierze. i boję się, że je zepsuję, zwłaszcza, że użyłam prawdziwego masła.
początek był nawet niezły, schody zaczęły się, gdy miałam wyrobić ciasto. okruchy latały po całej stolnicy i nie chciały się zlepić w jedną kulę.
absolutny horror się pojawił, gdy miałam wylepić blachę ciastem. niestety. w końcu zebrałam ciasto na środek i rozwałkowałam. teraz się chłodzi, a ja już wariuję z przerażenia przed kolejnym etapem, czyli podpiekaniem.
wraz z jabłkami, poszatkowałam kawałek palca. smacznego.
dzisiejsze menu opiszę jutro. relacja z degustacji gotowego ciasta koło szesnastej.
CzarnaPerla1300
1 października 2012, 18:23luumu Ty wariacie mały :) Mamuśka na pewno się ucieszyła widzą ciacho:) Życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia.
ladybabol
1 października 2012, 13:34super pomysł na taką poprawę humoru. każdy by się ucieszył i nieważne jak coś nie będzie idealne i tak najlepsze :) czekam na relacje z degustacji.
Babeczka84
1 października 2012, 12:33życzę powodzenia!!! A mamie szarlotka na pewno będzie smakowała :-)