Przez te 2 dni zgłębiałam tajniki zdrowej diety w necie i szlag jasny mnie trafił. Miotało mną w różnych kierunkach - tego nie będę jadła, tamtego nie będę jadła, mięso powoduje raka, mleko jest be, pszenica jest be, w moich kiszkach są procesy gnilne, o nie, nie będę łączyć węgli i białka... w mięsie antybiotyki, chemia, w jajach masa chemii, mleko zabiera składniki mineralne z organizmu a wapń jest prawie nieprzyswajalny, w warzywach i owocach jest masa pestycydów i chemikaliów, pszenica sieje spustoszenie w kiszce, jestem zakwaszona na 100%, powinnam jeść 5 razy dziennie, nie, jednak nie, częstotliwość nie ma wpływu na metabolizm, na kolacje jeść białko, nie jednak nie, lepiej łatwostrawne węgle, jeść zawsze na ciepło, nie, lepiej na zimno itd., itd. i zostają mi warzywa z własnego ogródka, prawdopodobnie surowe.
Zadałam sobie więc pytanie, czy będę w stanie zastosować się do tego wszystkiego przez całe moje życie? Zrezygnować z glutenu, mleka? Trzeba podejść do tematu realistycznie. Liczę na to, że mój organizm będzie w stanie poradzić sobie z tym wszystkim. To co jem teraz to i tak diametralna różnica w porównaniu do tego, co było kiedyś i robię dla siebie dużo dobrego.
A teraz fotki jedzenia ze środy:
Oraz fotomenu z czwartku:
Ćwiczenia środa - 40 minut nogi i pupa z MelB i Finess Blenderem. Czwartek - regeneracja :)
Edit.: Musiałam edytować menu 10, bo źle podpisałam - nie jadłam makaronu orkiszowego tylko amarantusowy. Pierwszy raz go testowałam i niestety szału nie było. Miał dziwny posmak, trochę jakby zgnilizny... nie chcę nikogo zniechęcać, jest bardzo zdrowy, ale nie każdemu smakuje. W każdym razie i tak muszę wykończyć całe opakowanie. Może zdążę się do niego przekonać.
Staram się urozmaicać moje menu ale nie jest to takie łatwe, bo do zrobienia jest wiele innych rzeczy. Dziś o 12 mam fitness z bobasami, może trochę się rozbudzę, bo jestem strasznie śnięta.
W planach mam też podwyższenie moich 1500 kcal do 1700... Tyle wychodzi mi w kalkulatorze aby utrzymać wagę 52 kg przy ćwiczeniach 1-3 razy w tygodniu. Ćwiczę teraz 5 razy więc wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem, chociaż wydawało mi się, że ryzykuję z 1500... Mam zamiar zmienić swoje nawyki żywieniowe, więc lepiej sprawdzić te 1700 kcal. Może niepotrzebnie odbieram sobie przyjemność? Jakby nie wyszło, to lepiej teraz utyć niż po powrocie do pracy :) Podkręcę też trochę białko.
A co do przyjemności, w weekend cheat meale!! Na razie wykorzystałam 1/8. Jeszcze nie wiem, co bym chciała, ale chyba coś na słodko.
angelisia69
28 listopada 2014, 11:43nie ma co popadac w paranoje z ta dieta,tego nie tamtego nie :P wszystko skazone i chemiczne,heh glowa mala.Najwazniejszy jest rozsadek oraz staranie sie jesc w miare zdrowo i odzywczo a nie wg.schematu.Z tego co widze to ty jesz super-zdrowo,moje menu sie chowa przy twoim :P Makaron amarantusowy,pierwsze slysze.Zycze powodzenia i nie daj sie szalom diet :P sprawdzaj po sobie jak jest najlepiej,a 1700 na utrzymaniu przy cwiczeniach to wg.mnie malo
Lamama
28 listopada 2014, 14:39Do Twojego menu mi bardzo daleko :) Dopiero zaczynam wprowadzać produkty, które Ty jadasz codziennie. Po makaronie z amarantusa będzie kolej na komosę ryżową, która czeka tydzień ale niestety nie mam jeszcze pomysłu, testuję też olej kokosowy i walczę ze smakiem oliwy z oliwek :) Powyżej 1700 nie wejdę bo wtedy to już z pewnością utyję :) Boję się, a poza tym jak się je prawdziwe jedzenie to nagle robi się tego wszystkiego znacznie więcej. Te moje ćwiczenia na razie wyglądają jak ostatnie podrygi śniętej ostrygi, więc nie szalałabym z kaloriami :)
angelisia69
28 listopada 2014, 16:13to testuj ;-) i zdawaj relacje.Ja komose uzywam jako ryz czy kasze,tzn.zamiast tych produktow,najlepiej mi pasuje wersja a'la gulaszowa czyli z mieskiem i warzywami duszone.Co do oleju to kokosowy uzywam na wlosy od dluugiego juz czasu i jest super,a co do jadalnych to lniany codzien rano lyzeczke do 1szego sniadania,smaku nawet nie czuje :P
Lamama
28 listopada 2014, 17:00Próbowała lniany, kupiłam sobie kiedyś 250 ml na spróbowanie i miał tak intensywny smak, że nie dałam rady mimo najszczerszych chęci. Oliwa przy nim to nic. Ale za to wcinam tran w kapsułkach. Jest spoko dopóki nie odbije się rybą :D Mój organizm powoli się przyzwyczaja do innego jedzenia więc z pewnością jeszcze raz spróbuję. Co do komosy do dobry pomysł, spróbuję :)