Nie, nie zniknęłam, bo wymiękłam, tylko okoliczności życia mi trochę namieszały Mianowicie, w zeszłym tygodniu pojawiło się ogłoszenie o odcięciu wody na minimum 24 godziny w perspektywie do 72... Jak mi mąż uświadomił, że to mogą być nawet 3 dni to wszystko we mnie ścierpło... Kilka szybkich telefonów, potem pakowanie walizki i.... tak oto wylądowaliśmy na przymusowej majówce u teściów Z tych 3 potencjalnych dni zrobił się prawie tydzień. I chociaż nie było to takie beztroskie wolne, bo jednak robota pojechała razem z nami to i tak udało się dobrze wypocząć, pooddychać świeżym powietrzem i nawet wyskoczyć w góry na jedno popołudnie!
Jak ja się bałam o swoją dietę..... Wszystkiego się bałam - reakcji teściów i niepotrzebnego gadania, rewelacyjnej kuchni mamy 2 wiecznie obecnych łakoci i wypieków... heh... cykałam się jak nie wiem! A co się okazało? Przyjeżdżam i słyszę "opróżniłam lodówkę w kotłowni. Masz ją w całości do wyłącznej dyspozycji" Eee, że co? Tak po prostu? No, a potem było trochę śmiesznie, bo teść mi często zaglądał w talerz z pytaniami:
- A co tu masz? Ziemniaczki? Mówiłaś, że nie wolno...
- Nie, to seler korzeniowy, pokrojony w kostkę i uduszony w curry...
- Aaaa, eeee... (z widocznym niesmakiem, odwróconym wzrokiem i chyba kontrolowaniem odruchu wymiotnego... )
Torturowałam go też częstym widokiem szpinaku (taka trauma z dzieciństwa), ale jakoś nie było mi go szkoda
No i generalnie, szczególnie mama 2 miała masę pytań. I często przechodziła w skrajne stany. A to podziw, a to teksty w stylu "obyś tylko nie wpadła w anoreksję", albo martwiła się, żebym nie zasłabła. Dopytywała jak coś przygotować (tak, jakby chciała powielić niektóre przepisy, ha ha... bo uwierzę ) Ciągle przeżywała, że mi zimno (bo uczucie zimna niestety wróciło fakt, że przez kilka dni było pieruńsko zimno tak po prostu i nie bardzo to pomagało ogólnie rzecz biorąc).
No, ale rozpisuję się nie na temat.
Może jeszcze tylko wspomnę, że zapachy mnie dobijały... Smażone pieczarki, pieczeń z czosnkiem, naleśniki z serem i konfiturą, rogaliki drożdżowe z dziką różą, ptasie mleczka, pierogi i lody... To wszystko miałam w zasięgu wzroku, węchu i ręki, i.... byłam dzielna Owszem śliniłam się, miałam ochotę na te frykasy, ale myślałam sobie, że nie po to wytrwałam 4 tygodnie na głodówce, żeby się zapomnieć podczas takiego wyjazdu! I dało radę
Dobra, a teraz konkrety. W 4 tygodniu spadło 1, 8 kg, a w 5 tyg. 1,1 kg.
I o ile podsumowanie 4 tygodnia jest nieco nudnawe, bo nic się nie zmieniało, o tyle 5 obfituje w emocje, nie tylko z powodu wyjazdu. Moją uwagę zwróciło:
- powracające uczucie zimna.... Trwało chyba z 4 dni? Im się zaczęło robić cieplej i więcej czasu spędzałam na powietrzu (w słonku) tym na dłużej zanikało. Powracało tylko wieczorem. Na dzień dzisiejszy jest już po wszystkim.
- znaczne pogorszenie cery. Niby mogłabym próbować zwalać to na zmianę wody, ale nigdy wcześniej nie miałam tego problemu. Czyli, że co? Dopiero teraz się oczyszczam? Jak za tydzień już wychodzę z głodówki?
- również uczucie świądu na głowie jest intensywniejsze... Często nie mogłam powstrzymać się od drapania...
- pojawiła się miesiączka, która była bardzo dokuczliwa. Szczególnie nocą, ponieważ często budziły mnie skurcze i marzyłam o Ibupromie... Oczywiście przetrwałam bez niego, ale już dawno nie krwawiłam tak dokuczliwie.
Reszta (czyli zmiany po uczuleniu na rękach) oraz trzeszczące kolano pozostają bez zmian.
A już za tydzień koniec i wielkie podsumowanie
butterfly912
27 maja 2016, 10:33Masz naprawde swietnych tesciow! Wielu by marudzilo i narzekalo, ze wybrzydzasz :) Gratulacje wytrwalosci i trzymam kciuki! :)
angelisia69
25 maja 2016, 03:44tyle pokus a jednak sie oparlas no i wypoczelas to sie liczy ;-) Gratuluje wytrwalosci.
lola7777
24 maja 2016, 19:21Dzielna kobieta!
kawonanit
24 maja 2016, 19:23No ba! :D