Całe życie miałam dziwne i niekoniecznie chlubne życie uczuciowe. Wzloty i bolesne upadki, sporo rzeczy, o których chciałabym zapomnieć i sporo błędów, których żałuję tylko w połowie.
A zaczynając tamten związek powiedziałam sobie, że wszystko w końcu jest tak jak powinno. Nawet nie spojrzałam na żadnego innego faceta, Zaczęłam solidnie nad sobą pracować, głównie w kwestii samodzielności życiowej. Mieliśmy raz więcej czasu razem, raz mniej, ale generalnie starałam się nie być większym bluszczem od niego. A i tak wszystko się posypało.
Dlatego stwierdziłam, że plan byłego ma sens. Że jesteśmy młodzi, że to czas, by się wybawić. I że powinnam sobie darować myślenie o ślubie i dzieciach, którymi to myślami wręcz bombardował mnie w swoich listach miłosnych. (Które, podobnie jak jego zdjęcie, podarłam i wysegregowałam). Ale nie jest łatwo, szczególnie gdy trwa miesiąc ślubów.
A dzisiaj wzięłam porządną, długą kąpiel. Wypeelingowałam, wybalsamowałam i wydepilowałam wszystko, co się dało. Chcę jutro zacząć korzystać z urlopu w pracy. Nareszcie schudnąć, Napisać ten głupi licencjat. Przypomnieć sobie, jak to fajnie było być singielką.
A on oczywiscie dzisiaj napisał. Musiałam odpisać, bo pytanie brzmiało, jak ma mi przekazać rzeczy, które u niego zostawiłam. Później rozmawialiśmy z godzinę, z tym że tym razem ja byłam tą połówką bierną i oschłą. Przypuszczam, że za kilka dni będzie chciał wrócić (gdy zauważy, ze to jego "używanie życia jak jego samotni koledzy" nie wypali lub okaże się nie takie fajne). Ale ja odmówię. Muszę mieć jakiś swój honor...
martiszonn
20 lipca 2015, 10:09I bardzo dobrze. takie podejście jest ok :D
Villverin
20 lipca 2015, 00:33Trzymaj się, wszystko się ułoży... I kiedyś przestanie boleć. Zobaczysz.