Walczę nadal z największym nałogiem na jaki się nadziałam jak eklerka. Jedzenie...
Niby takie niewinne, niby potrzebne do życia, a może nawet spowodować śmierć. Taka dzisiejsza refleksja. Oczywiście zazdroszczę tym, którzy są szczupli i pochłaniają tyle jedzenia dziennie, że ja bym się przy takiej ilości w drzwi nie zmieściła. Nikt mi jednak nie obiecywał, że będzie łatwo. Szczupła koleżanka obok je dwie drożdżóweczki a ja sałatkę z sałaty lodowej, odtłuszczonej fety, pomidorów i ciecierzycy gotowanej. Punkt dla mnie, bo mi lukier na biurko nie leci :). Wagowo leci w dół, ale zmienię, jak się z 5 dni utrzyma.
angelisia69
21 kwietnia 2016, 14:38a ja mimo ze szczupla to i tak nie pozwalam sobie na takie jedzenie,bo wiem ze szybko moja szczuplosc by gdzies poszla :P zreszta mysle ze jedzac tyle slodkiego nie mialabym tyle sily i energii ile mam teraz.
Janadiecie2016
22 kwietnia 2016, 14:11Tyle słodkiego to daje siłę tylko na chwilkę, a potem jest tylko gorzej. Zupełnie to się nie opłaca, bo tylko w ciałko tłuszczyk idzie :)
Janadiecie2016
22 kwietnia 2016, 14:11Komentarz został usunięty
adka32
21 kwietnia 2016, 13:37To ja napiszę tak....za jakiś czas będziesz szczupła ze lsnacymi włosami,cudna cerą i uśmiechem na buzi...A koleżanka na cóż albo cukier albo cholesterol...prawda ??? Ze Twoja sałatka inaczej smakuje :-) :-) :-) :-)
Janadiecie2016
22 kwietnia 2016, 14:08No ba, tak myślę i dlatego rączki mi nie chodzą za takimi rzeczami :)