Gdybym powiedziała, że pierwszy dzień okresu jest u mnie dniem wyjętym z życiorysu, bo dajmy na to kulam się z bólu i nie funkcjonuję w miarę normalnie, to na pewno bym przesadziła. Jednak fakt pozostaje faktem. Przez ostatnie parę lat w ten pierwszy dzień nie obyło się bez tabletek przeciwbólowych oraz pokładaniu się, ewentualnie rezygnowaniu z jakichś tam wyjść, noszeniu siatek czy coś.
Od początku sierpnia zmieniłam nawyki żywieniowe, od połowy sierpnia codziennie (bez jednego dnia na reset) ćwiczyłam, jeździłam sporo na rowerku. Wczoraj był ten pierwszy dzień i .... absolutnie nic mnie nie bolało... co? tak nagle? Bez przyczyny taka miła odmiana? Może się nakręcam niepotrzebnie, ale zaczynam wierzyć, że zdrowszy tryb życia, rozruszanie mięśni w jakiś sposób wpłynęły na dobre samopoczucie wczoraj. Nie musiałam łykać tabletek, ba, zrobiłam nawet ćwiczenia z wyzwań .... całe szczęście plank i squaty robiłam po północy, więc jeszcze przed okresem ... ale reszta, jak ćwiczenia na ramiona i inne takie to spokojnie sobie zrobiłam, nawet 30 minut szybkiego marszu sobie urządziłam (bo akurat się spieszyłam cholernie) ... fakt jest taki, ze nie odczułam tego boleśnie. Aż dziwne!
Odpuściłamsobie wczoraj rower aby nie wywołać jednak wilka z lasu :-) Dziś wieczorkiem na pewno wsiądę chociaż na 5 - 10 km, bo aż mnie nogi świerzbią do tego roweru ....
Pochwaliłam się rodzinie i znajomym, że we wrześniu nie jem słodyczy. Nikt nie wierzy, że mi się uda, chociaż oczywiście wszyscy mi kibicują. Z domownikami umówiłam się tak, że kiedy będą żreć słodycze to mają się przede mną chować po kątach i nie zostawiać papierków na miejscu konsumpcji. Najprawdopodobniej pomoże mi to w utrzymaniu silnej woli.
Dobra, zabieram się do pracy.