Wczoraj zadzwoniła córka, żebym wzięła Bellę i przyjechała do Niej. Miło spędziłyśmy popołudnie, dostałam książkę "kucharską" "Przepisy z Zielonego Wzgórza" pękne wydanie, cacko jednym słowem. Namawiałam córkę, żeby zabrała się ze mną i żebyśmy razem spędziły wieczór, a rano ją odwiozę... miała też przyjść moja przyjaciółka. Ale córka coś zmęczona, i że po pracy i w ogóle, to musi sprzątnąć chatkę itp itd., to nie nalegałam. Gdy już byłyśmy z Bellą prawie przed domem, dzwoni moja córuchna, że jednak zmieniła zdanie, pakuje wino, ser, salami, pyszny żytni chlebek i przyjedzie taksówką... no myślałam, że pęknę ze śmiechu. Siedziałyśmy sobie we trzy do pierwszej w nocy, polało się trochę wina wytrawnego, ale myślę, że bardzo nie nagrzeszyłam. Sąsiadka przyniosła 3 rodziaje ciasta... ale skubnęłam tylko odrobinkę drożdżowego ze śliwkami. Za to Bella, wykorzystała sytuację, że odprowadzałyśmy sąsiadkę do drzwi i zjadła ostatnie 4 kawały ciasta... całe szczęście, że nic jej nie było. Tym sposobem, rano do kawy córka nie miała nic słodkiego... .
Przed chwilą odwiozłam ją do domu. Gdy wróciłam, okazało się, że i P.Mąż już powrócił z weekendowych wojaży.
Jutro idę do nowego domu, myć okna. Tę panią miałam okazję poznać, wydaje się miła, ale jako pracodawczyni, nie wiem, jaka będzie. Trzymajcie za mnie kciuki jutro.
uliczka7
11 grudnia 2011, 20:32Fajne takie babskie wieczory :) Kciuki za jutro oczywiście trzymam :)*