Bardzo się cieszę, że waga spada. Bywałą chwile gorsze i lepsze w dietkowaniu, choć tak naprawdę nie łamię zasad. Raczej czegoś nie dojem niż przekroczę dzienny limit. Ale np. wczoraj gotowałam małżonkowi zupę kalafiorową, tak pięknie pachniała, a ja miałam inny obiad, ale też dałam radę. Wczoraj na francuskim pani wprowadziła dużo nowej gramatyki i nazadawała całe mnósto ćwiczeń, bo nie będzie teraz zajęć przez trzy tygonie, (ferie i wyjazd do sanatorium), żebyśmy się nie nudziły, nazadawała, że ho ho... Przed nami weekend, znów będzie ciężko, bo małżonek będzie kuksił smakołykami, ale nie poddam się.
Dobra, teraz śniadanie i wymarsz o 9.00. polubiłam te marsze z samego rana. Nie sposób się nie obudzić i za to dzień taki dłuższy się wydaje i mam jakoś tak więcje siły na resztę dnia. Życzę udanego weekendu.
sigma70
21 stycznia 2011, 18:49Nie ukrywam, że troszkę zazdroszczę Ci tego spadku, ale widocznie więcej na to pracujesz. Gratuluje silnej woli!!!
londadu
21 stycznia 2011, 07:53Gratulacje i do przodu!:)