It's harder then I thought.
Nie, żebym przez to oszukiwał, czy olewał.
Nie.
Właśnie tym bardziej się staram.
Ale sam nie wiem, dlaczego spodziewałem się, że gdy kupię dietę, posiłki zaczną się magicznie same przygotowywać i z gracją łabędzia będą wlatywać do mojej gęby. Że ja już nic nie muszę, a co tam, poleżę sobie. Bo kupiłem, zapłaciłem - i to abonament za pół roku! - więc mi się należy. Być chudym się należy.
A g...uzik! :P
Na szczęście wiem, że to zwykła pierwsza faza, że to normalne, że jest trudno. Na dobrą sprawę dziś był raptem pierwszy dzień mojego rzetelnego korzystania z Vitalii: dziś ominąłem tylko jeden posiłek (i to tylko dlatego, że za późno wstałem i po prostu by mi się nie zmieścił), pozostałe przygotowałem zgodnie z przepisami (choć mocno na oko - muszę koniecznie kupić wagę kuchenną, bo oko mam duże, a często ZA duże), odmówiłem lodów i nic nie podjadałem.
Z płynami gorzej, muszę się raz na zawsze nauczyć, że zawsze muszę mieć butelkę wody ze sobą. Że jak w jednej zbliżam się do dna, to jednocześnie rozglądam się za drugą.
Aaaa... No i zjadłem kaszę.
Mimo wstrętu do kaszy zakorzenionego w dzieciństwie zjadłem jej chyba z pół talerza (no dobra, jakieś 80 g ;) ). A wstręt mam nie do jej smaku nawet, a do konsystencji. To niezły temat na wpis do Pamiętniczka swoją drogą. Kiedyś.
Kasza była jęczmienna, tej takiej najbardziej popularnej (jaglana?) raczej za nic nie przełknę!, śmierdzi mi palonymi na gazie plastikowymi uszami garnków. Ale sukces jest.
I jaki morał z dzisiejszego dnia?
Początki zawsze są trudne, wiem. A "trudne" nie równa się "zostaw i nie rób, i porób nietrudne".
To przecież takie oczywiste jest. Że dobro rodzi się w bólu, że złoto w ogniu się hartuje. I nie chodzi mi już o to moje otłuszczone ciało, w tym wszystkim ono jest autentycznie najmniej ważne. Chodzi o, że to ujmę górnolotnie i patetycznie, o moje człowieczeństwo.
Na tym życie, kureczka, polega. Że się nie ucieka od "trudne". Bo nie ma gdzie, chyba tylko skokiem do rzeki, i nie ma po co uciekać, bo wtedy nie ma po co żyć. A teraz za moimi plecami powinno pojawić się czerwone niebo zachodzącego słońca, w tle ckliwa muzyka Maxa Steinera i Scarlett O'Hara z grudką ojczystej ziemi w dłoni.
"Tara! Home! (...) After all tomorrow is another day!"
Przetrwać, przetrwać, przetrwać. Potem będzie easier.
?
Dobranoc. :)
multi_mama
12 sierpnia 2015, 20:45Nie wierzę o tej kaszy! Mam już na pomysł na prezent bez okazji ;)
zoykaa
11 sierpnia 2015, 23:07Takie mysli nieuczssane tez sa warte przemyslunku
zoykaa
11 sierpnia 2015, 22:42A I pamietnikos OD ADo Z fajny Z Ciebie archiwista dni poszczegolnych.I zawsze myslalam.ze innwokacja,MOJ KOCHANY PAMIETNICZKU odnosi sie do Spodnicowatych a tu prosze Pan.,meczizna...I skodko to brzmi,bez Z Sarkazmu serious.pozwolialm dodac sobie Wascie do ulubionych.Panna pisze GLOWA DO GORY,CYCKI do PRZODU,KILOGRAMY w DOL! Tobie napisze GLOWA DO GORY,KLATA DO PRZODU,KILOGRAMY W DOL!pozdrawiam Zoyka
GrajewsKi
11 sierpnia 2015, 22:47:) Dodam tylko, że mi się niechcący wysłało przed skończeniem czesania dzisiejszych myśli, zupełnie w połowie gdzieś, jeśli więc strawnie się to czyta, polecam lekturę wpisu w ostatecznym kształcie (po edycji tj. takim, jakim jest teraz).
karaluszyca
11 sierpnia 2015, 23:14hahahah, czy on dokończony, czy nie ja się ubawiłam jak cholera na fragmencie o ważeniu na oko :D Mam wrażenie, że moje oczy również czasem rosną, szczególnie na widok słodyczy :D
zoykaa
11 sierpnia 2015, 22:30Oko na oko duzo za duze dobre.I PAMIETAJ -na oko to facet umarl w szpitalu haha