Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Przypadki


Kolano.
Kolana. Kolanu. Kolano. Kolanem. Kolanie. Kolano!

Od kilku dniu wyraz ten pojawia się w co drugim moim zdaniu. To chyba drugie co do częstotliwości słowo używane przeze mnie w ostatnim czasie, zaraz obok słowa "urlop". ;)

Zawsze byłem zdrowy jak koń. Jak ryba, jak krowa, jak Eskimosi. Zdrowy. Nie licząc kilku pomniejszych wizyt w szpitalu i problemów z żołądkiem, nie imały się mnie żadne chorobowe przygody. Skąd więc to kolano? Podobno z przeciążenia. Przy ostatnim moim odchudzaniu mocno postawiłem na sport. Zacząłem od basenu, po czasie dołożyłem bieganie (które kocham!), a potem jeszcze rower - jako środek lokomocji do pracy i z pracy, przyjemne z pożytecznym. Wszystko w miarę rozsądnie, nie naraz. Ale: basen żabką, a więc w poprzek naturalnej płaszczyźnie ruchu kolana; bieganie po asfalcie z dużym obciążeniem w postaci kilogramów, a rower pewnie zbyt intensywnie.
Kilka miesięcy konkretnych treningów i kolano poszło (się gonić). A wraz z nim cały zapał do odchudzania, do zdrowego jedzenia, do starania się o cokolwiek. Wszystko miałem w...
Zacząłem jeść, jeść, jeść.
Ale czemu po ponadpółrocznej CAŁKOWITEJ sportowej abstynencji, badaniach USG, konsultacjach lekarskich u prywatnych ortopedów, wkładkach ortopedycznych i jednym (tylko jednym!) lekkim treningu biegowym problem wrócił? Mimo zapewnień lekarzy, że wszystko jest w porządku i że jestem jak ryba zdrowy?

Frustruje mnie to bardzo. Mimo dyskomfortu (bo tego /jeszcze/ nawet bólem nie można nazwać) łażę więc na orbitrek - byłem już trzy razy - i nie zamierzam zrezygnować, zupełnie na przekór temu głupiemu kolanu (wiem, wiem, kolanu nie można przypisać inteligencji lub jej braku, mój epitet jest więc logicznie rzecz biorąc bezzasadny. Ale to mój pamiętnik, a tak samo bezzasadne jest choćby to, że boli jedno kolano, a drugie zupełnie nie). A jak zaboli, polazę znowu do lekarzy, żeby szukali przyczyny. I nie dam się zbyć byle macaniem. Róbcie rezonans i znajdźcie cokolwiek, ale znajdźcie. Będę spokojniejszy.

Przy tym całym ramadanie cieszę się mimo wszystko, że wychodzi to teraz, jeszcze przed rozpoczęciem diety. Dzięki temu odbieram mu, temu kolanu, szansę na zdemotywowanie mnie już w trakcie procesu, sfrustrowanie mnie niespodziewanym załamaniem możliwości mimo ogromnej ambicji, odebraniem mi najmilszego źródła endorfin, jeśli nie brać pod uwagę Kinder Bueno ( <cieknieslinka> ).
Teraz się nie dam złamać, bo gorzej być nie może.
Schudnę na samej diecie, nad rzeźbą popracuję najwyżej stacjonarnie; już i tak popitalam z brzuszkami i pompkami.
A pompeczki, to jest to! Dziś oficjalnie rozpoczynam trening do 100 pompek. Jestem po wstępnym teście, który pomaga wybrać konkretny plan treningowy i zaczynam określone treningi. I jaram się niesamowicie, bo naprawdę są skuteczne - po jakichś dwóch, trzech tygodniach "wstępnego" treningu widzę postęp! A co dopiero będzie po treningu właściwym!? Zobaczycie za dziesięć tygodni. A przynajmniej przeczytacie. ;)

Zatem jak widać, jak sam się próbuję przekonać, nie jest tak źle. Jest (i będzie) całkiem dobrze.

I tylko koni*, tylko koni**, tylko koni*** żal...

GrajeK

* bieganie
** rower
*** basen

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.