Tytuł dzisiejszego wpisu ma powszechnie wydźwięk pojoratywny, ale chciałabym ocieplić ten zwrot, przywrócić mu znaczenie biblijne i wbrew pozorom, ma to również związek z odchudzaniem. Moim przynajmniej.
Pozwólcie, że przybliżę Wam moją osobowość. Od dziecka byłam beztroskim, radosnym i pełnym zapału, ciekawskim i jednocześnie upartym dzieckiem. Można było mnie przekonać do czegoś, jeśli mi się pokazało, że ma to sens i jeśli uznałam, że nie narusza to mojej strefy komfortu.
Strefa komfortu to mój absolutny priorytet. Ale, wbrew pozorom, nie rozrasta się ona zwłaszcza na innych ludzi. Nigdy, przenigdy nie oczekiwałam od nikogo niczego. Jeśli inne osoby cokolwiek mi ofiarowywały, czy to materialnie, czy energetycznie, uczuciowo, odbierałam to zawsze jako dar, z radością i wdzięcznością, nigdy jako coś, co mi się należy. To dość istotny punkt, z uwagi na to, że wokół mnie było i jest dużo wspaniałych osób, od których dostaję wręcz tyle, że ledwo to unoszę.
Wracając do dzieciństwa. Zawsze miałam to, co mi było potrzebne, pewnie dlatego, że potrzeby miałam znikome. Zawsze robiłam z radością to, co sprawiało mi radość, a to, czego robić nie lubiłam, zostawiałam. I tak, miałam komisa z przedmiotu, którego szczerze nie cierpiałam, jako że pamięć mam raczej słabo-przeciętną, a kucie czegoś, co było podane sucho i nudno, było nie do przeskoczenia. Mama załatwiła mi korki u znajomej nauczycielki i kiedy ta przedstawiła mi to samo w interesujący sposób, nauczyłam się na blachę i zdałam bez problemu.
Jeszcze jedno, a mianowicie zmuszanie. Powoduje we mnie jedynie narastający opór i bunt. Kiedyś rodzice, w dobrej skądinąd wierze, chcieli mnie przymusić do nauki. Skutek był taki, że pogorszyłam oceny. Kiedyś, chyba w 3 klasie podstawówki, uznałam, że nie pójdę do szkoły. Mama wystawiła mnie z tornistrem za drzwi i kazała iść. Co zrobiłam? Przesiedziałam cały dzień na progu. Potem mama musiała mnie usprawiedliwiać. Ech, lekko ze mną nie mieli! Ale nie byłam złym uczniem. Z ulubionych przedmiotów byłam najlepsza w klasie i bez problemów zaliczałam kolejne szczeble edukacji.
Na marginesie dodam, że z tych nielubianych przedmiotów jakoś udawało mi się migać, ale jak, to nie zdradzę, bo to tajemnica :)
Dobra. Dorosłam, pracę znalazłam w dniu, w którym zdałam magisterkę i tak sobie pracowałam, dalej się kształciłam, ale nadal robiłam tylko tyle i tylko to, co mi się podobało.
Każda wypłata, każda nagroda, czy wygrana, każda darowizna, czy cokolwiek życie mi rzucało pod nogi, było prezentem. I traktowałam to z radością, wdzięcznością i lekkim niedowierzaniem. Bo wszystko to przychodziło i nadal przychodzi zupełnie bezwysiłkowo.
Podsumowując, moje życie to jedna wielka frajda, a w dodatku za to mi płacą!
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czuła stres. W ogóle nie znam tego pojęcia. Przed egzaminami czy operacjami czułam coś w rodzaju podniecenia. Bo zdarzały się też sytuacje ocierające się o śmierć, ale to zupełnie osobny rozdział, napomknę tylko tyle, że śmierci się zupełnie nie boję.
Czy zawsze jestem szczęśliwa? Na ogół tak. Bywało, że dostałam po doopie. Bardzo jestem za te lekcje pokory wdzięczna. Co robiłam? Zamykałam się w mojej jamce i wyłam lub lizałam rany. Tyle. Żyje się dalej bogatszym o te doświadczenia
Gdyby mnie ktoś spytał, jak osiągnąć szczęście, odpowiedziałabym "Chcesz być szczęśliwy? To po prostu bądź".
Dlaczego o tym piszę. Tu, w pamiętniku odchudzania. Otóż to właśnie dotyczy czegoś, czego nie rozumiem, a co zostało mi jakby wpojone przez społeczeństwo, coś, przez co każda moja dieta kończyła się fiaskiem. "Chcesz być szczęśliwy, chcesz osiągnąć sukces, to PRACUJ, WYRZEKAJ SIĘ, UMARTWIAJ, NAŁÓŻ SOBIE PRĘGIERZ I TYRAJ." Próbowałam. I powiem, że mam głęboko gdzieś taki sukces. To kompletnie nie współgra z moim wnętrzem. Zawsze po osiągnięciu rzeczonego celu, zamiast radości i spełnienia, czułam dyskomfort i utratę własnej tożsamości.
Dlatego jedyna droga dla mnie, to droga będąca celem. Robienie z pasją tego, co kocham, brak jakichkolwiek wyrzeczeń, kieratu. Jestem człowiekiem wolnym, szczęśliwym, jestem niebieskim ptakiem, który JUŻ fruwa, a świat daje mi w prezencie okoliczności i spełnia moje marzenia.
Nie wierzycie? To patrzcie!
To się dzieje.
:)
deszcz_slonce
16 września 2021, 23:44Cudnie to napisałaś.
ggeisha
17 września 2021, 13:18:) Dzięki <3
Berchen
16 września 2021, 18:45pieknie:) napisane.
ggeisha
16 września 2021, 19:49Dzięki :)
efka55
16 września 2021, 15:21Mój dziadek - pedagog uważał, że nic dobrego ze mnie nie wyrośnie i nie zajdę daleko bo jestem uparta i nieposłuszna. Nie doczekał czasów żeby stwierdzić że się pomylił. Zawód zdobyłam ten który chciałam. Trzeba się było trochę przekwalifikować to się przekwalifikowałam i szybko znalazłam furtkę by dodatkowo robić to co mnie pasjonuje.Od kilku lat jestem na emeryturze lecz ten dodatkowy kawałek ciągnę bo lubię i czuję się potrzebna. I jestem szczęśliwa mimo wielu przeciwności. A że ważę 25 kg za dużo to walczę ale bez wielkiego przymusu.
ggeisha
16 września 2021, 15:37Do upartych świat należy :) Posłuszni i zdyscyplinowani są mało odkrywczy. Mogą tylko powielać przetarte szlaki. Według mnie, żeby zrzucić nadwagę nie potrzeba przymusu, tylko pokochania zdrowego życia, zdrowego odżywiania i dowolnie wybranej formy ruchu. Wtedy waga się dostosuje.
eszaa
16 września 2021, 14:27u mnie też każdy przymus, rodzi bunt. Nie wiem czy zawsze tak było, az tak sie nie zagłębiałam nigdy w temat, ale tak mam. Chyba im jestem starsza, tym to sie pogłębia, bo niby czemu ktoś ma mi coś kazać, narzucać. Jak cos robie, to dlatego ze lubie i lubie moje odchudzanie, które przerodziło sie w styl zycia i jakby nadało mu sens:)
ggeisha
16 września 2021, 14:28O tak, właśnie. :)