Przełom roku 2009 i 2010 był dla mnie wyjątkowo ciężki.
Przed świętami zmarła moja Babcia. Wyjazd na pogrzeb na drugi koniec Polski i powrót do domu w Wigilię rano. Wróciłem a moja córka i żona przeziębione.
Mocno przeziębione. Zaraz po świętach moja córeczka trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Takim wrednym leczonym bezskutecznie przez lekarkę pierwszego kontaktu antybiotykami. Ponieważ lekarstwa nie działały - lekarka uznała, że konieczne jest leczenie szpitalne. Przez tydzień spędzałem większość czasu w szpitalu. Na szczęście po uspaniu małej mogłem wrócić do domu na noc (mała śpi mocno - więc jeszcze tylko wizyta "o północy" w celu wysadzenia córeczki na nocnik - jak już pisałem - "śpi mocno").
Córka wyszła ze szpitala 5 stycznia. 8 stycznia do szpitala trafiła moja żona. Powód - zapalenie płuc - wymagane leczenia szpitalne. Zostałem sam z dwójką małych dzieci (6 lat i 1,5 roku).
Przy dużej pomocy ze strony rodziny udało mi się przetrwać ten miesiąc..
Nawet trochę biegałem - ale w tym przypadku oznacza to jakieś połowe mniej niż zaplanowane. Ale nic to...
Żona wyszła ze szpitala - a ja wracam do dłuższych biegów.. I chciałbym zapisać się na karate (traktowane jako gimnastyka ogólnorozwojowa) - miałem zamiar to zrobić od początku stycznia - ale jak się łatwo domyślić "nie miałem czasu"..
Zolibom
19 stycznia 2010, 12:54Grunt to nie poddawac sie przeciwnościom losu!