Dzisiaj sensei (trener/mistrz) zrobił sobie wolne. Trening karate poprowadził w zastępstwie sempai (starszy stopniem). Okazało się, że ma swój punkt widzenia na to jak powinien wyglądać porządny trening kumite (walki). Pewnie ma na to wpływ fakt, że sempai jest z zawodu policjantem-antyterorystą.
Już rozgrzewka dała nam porządny wycisk. I to pomimo tego, że z premedytacją nie robiłem pompek ("awaria ramienia" - przy niektórych ruchach paskudnie boli - musiałem coś naderwać). Ale półgodziny biegu, wymachów ramion(aaa - moje ramię!!) i innych pomysłów dało się we znaki nawet mnie - wprawionemu w bieganiu.
A potem czekał nas trening kumite (walki). Strasznie nie lubie być bity, a i samemu jest mi trudno komuś walnąć. Sempai wymyślił rotację partnerów. Po każdym ćwiczeniu tylny szereg przesuwał się o jedną osobę, a ostatni biegł na początek. Największe opory miałem gdy przy którejś zmianie trafiłem na M. - dziewczynę o połowę ode mnie młodszą i na oko o połowę lżejszą.. Toć to głupio taką uderzyć - choć ona miała znacznie mniejsze opory i kopała dość energicznie.. A i jeszcze jedno - M. jest córką dyrektora szkoły, w której moja żona jest nauczycielką.. W każdym razie zebrał mi się podwójny opieprz - jeden od M. że słabo ćwiczę i moje ciosy nie dochodzą (trzeba przyznać, że jest to dzielne dziewczę - dyr. może być dumny z córki). Drugi od jednego z sempaiów - za to samo. "Nie wolno wstrzymywać ciosów - to ona musi się zasłonić".. Ten element karate mi się nie podoba. Ale trzeba przywyknąć - albo zrezygnować... Pod koniec treningu ramię nie bolało już tak mocno jak na początku. Choć może raczej bolało jeszcze tyle innych miejsc, że chwilowo zapomniałem o bólu ramienia.
Łącznie ćwicznia trwały półtorej godziny..
A potem...
Przebrałem się w dresy, założyłem opaskę, latarkę czołówkę, kamizelkę odblaskową, pożegnałem się z kolegami z treningu i pobiegłem swoje 8 kilometrów...
Było to bardzo trudne 8 km - ale jestem z nich wyjątkowo dumny...
Taluchna
3 marca 2010, 23:22wow niezly wynik