Mam kompletny chaos w głowie dzisiaj i może jak przeleje to tutaj to będzie mi łatwiej to wszystko zrozumieć.
Mam wrażenie, że po tak długim czasie odchudzania to powoli staje się moją obsesją. Rezygnuje chyba ze wszystkich posiłków na jakie mam ochotę i ograniczam się do podstawowych- tyle, żeby przeżyć.
Ostatnio przez parę dni jadłam tylko zupę i dwa jabłka dziennie. Ile to kalorii? 300?
Zdecydowanie za mało, jak na osobę, która jeszcze rośnie, oprócz tego uczy się, trenuje i potrzebuje dużo siły w szkole, by coś zapamiętać.
Ale tak jest szybciej… Jak zjem mniej- szybciej schudnę, taka myśl pojawia mi się coraz częściej w głowie. A to bardzo niedobrze, bo przecież efekt jojo jest w takim postępowaniu prawie pewny.
Chyba o tym nie pisałam jeszcze, ale od sierpnia jestem wegetarianką J A ostatnimi czasy staram się kompletnie wyeliminować produkty odzwierzęce i myślę, że uda mi się pozostać przy weganiźmie za jakiś czas. Ale to na razie tylko plany, bo jak wiadomo to duża odpowiedzialność, by żyć w ten sposób.
Myślę, że jeżeli chodzi o wegetarianizm to zrobię oddzielny wpis o tym, bo to obszerny temat, który można rozpatrywać bardzo długo.
Ale wracając, ostatnio parę osób zauważyło, że jestem blada, bez siły. Myślałam na początku, że to właśnie przez brak mięsa, ale doszłam do wniosku, że to niemożliwe, bo zastępuję składniki w mięsie innymi produktami, zresztą jeżeli trwa to od sierpnia to widać by to było wcześniej.
Zdałam sobie sprawę, że to właśnie od jedzenia za mało i zwiększyłam liczbę posiłków i kalorii i było lepiej J
Ale wiecie co jest najgorsze?
Mam taki charakter, że cholernie mi ciężko znaleźć złoty środek. Ze skrajności w skrajność. Albo jem zdecydowanie za dużo, wręcz bez opamiętania, a jak już chce to zmienić to z kolei jem za mało. I fakt, szybko chudnę, ale to wszystko wraca, jak tylko nie mam już siły..
Teraz jest trochę lepiej, bo przemyślałam to wszystko i stwierdziłam, że jestem od tego silniejsza. Mam normalną dawkę kalorii dziennie, jem tyle ile powinnam, żeby schudnąć i nie czuję już zmęczenia. Mam tylko nadzieję, że w tym wytrwam
Jakby nie patrzeć, niebezpiecznie blisko można być anoreksji lub innych zaburzeń odżywiania. Wpływają na to, przynajmniej w moim wypadku ogromne kompleksy, z których nie umiem się wyleczyć.
Nie potrafię tego dokładnie określić, ale nie potrafię znaleźć w sobie nic, co mogłoby się komukolwiek podobać. Brak mi pewności siebie, zdecydowanie i zadowolenia, chociaż częściowego z tego jaka jestem. Może to przez wiek, mając 17 lat chyba muszę dojrzeć jeszcze do pewnych spraw, by zrozumieć wiele rzeczy.
Piszę ten wpis zajadając się marchewką na kolacje i zaraz uciekam poćwiczyć
Miałam rację, że pisząc to chyba będzie trochę lepiej, bo mam świadomość, że może znajdzie się osoba, która przeczyta te chaotyczne rozmyślania i coś z nich zrozumie.
Doszłam do wniosku, że dopóki nie ureguluję posiłków chociaż do 1000kcal dziennie nie będę tu wstawiać ani opisywać, co zjadłam w ciągu całego dnia. To chyba bez sensu, jak na obecną chwilę.
A jak u Was? Jak sobie radzicie z kompleksami? Spotkaliście się kiedyś z osobą, która jadła za mało, albo sami byliście w takiej sytuacji? Chętnie poczytam! Trzymajcie się misie