Wczoraj założyłam długą sukienkę z rozporkiem na jednej nodze, nowe okulary przeciwsłoneczne i pomimo swoich kilogramów czyłam się bardzo dobrze. Do czasu…
Wieczorem wracałam z angielskiego i musiałam do przystanku przejść przez skwer, który w tych godzinach okupują pijacy i żule różnej maści. Ominęłam ich, ale 50-letnia pani żullietta wyskoczyła do mnie z tekstem „ooo patrzcie jaka panna, jaka kurwa gruba!!!”
Z tego zażenowania, że powiedziała to głośno zaczęłam się śmiać i poszłam dalej. Ona coś tam „i jeszcze sie śmieje!”.
Nawet nie miałam ochoty na riposty, bo nie była sama tylko z 5-7 innymi pijaczynami.
Niby wiem, że to padlina ludzka z wyżartym mózgiem, ale gdzieś tam ukuło.
Ciężko mi kiedy widzę w sobie, i innych ludziach, hipokryzję, kiedy nie ma w naszym zachowaniu i myśleniu konsekwencji. Przykład z dzisiaj: obserwuję na Instagramie kobietę, która jest w związku z obcokrajowcem (narodowość, gdzie przeważa islam; kraj słynący z wakacyjnego podrywania Europejek). Jej profil jest ok, jest tam dużo wiedzy, czasem żartobliwego sarkazmu. Nie wybiela ona kraju swojego faceta ani nie oczernia polskich facetów, którzy na jej profilu zostawiają dużo szamba w postaci rasizmu i nacjonalizmu. Niestety dzisiaj sama nagrała relację, z której wynika, że ma problem z Ukraińcami, bo coś znalazła na tiktoku. Jak wszyscy wiemy to, co jest w internecie najlepiej podzielić na pięć. Nie mamy wpływu na to co i kto tam publikuje, czy te komentarze piszą rzeczywiste osoby, a nawet jeżeli to prawdziwe osoby to nie wiemy, czy nie mają na celu siania fermentu, ot tak, dla fanu. Napisałam do niej wiadomość prywatną i tam jeszcze bardziej pokazała jak Ukraińcy w Polsce jej przeszkadzają (chociaż sama ostatni raz w Polsce mieszkała 7-8 lat temu). Tu nawet nie chodzi o to, kto i w czym ma rację, po prostu doznałam dysonansu poznawczego, że osoba, która doświadcza rasizmu, agresji z powodu swojego związku, odpowiada tym samym w stronę innej narodowości. Sama swoim hejterom tłumaczy, że wszystkich mieszkańców kraju jej męża nie można wrzucać do jednego worka, ale robi to samo z inną narodowością.
W moim wpisie nie chodzi o tę konkretną historię, ale chodzi mi o moje postrzeganie tej sytuacji, a mianowicie, że chyba myślę zbyt czarno-biało, bo być może to normalne, że możesz oczekiwać wyrozumiałości od ludzi a tym samym mieć problem z jakąś grupą osób. Ciężko mi wytrzymać, że mamy dwa oblicza w zależności od sytuacji.
Terapia zryła mi banię, bo opadają mi klapki z oczu, widzę siebie i innych zupełnie inaczej. Zawsze postrzegałam siebie aż za dobrze, bo "przecież jestem taka uczynna, wyrozumiała" itp., a tak naprawdę chciałam nosić pelerynę najlepszego człowieka na świecie. Co mi to dało? Tylko wkurzenie i depresję, bo: a) moja teoria, że takie osoby są lubiane to bullshit b) nigdy nie będzie 50-50, i to że ja pobiegłam pomóc koleżance w przeprowadzce to nie znaczy, że ona zrobi to samo.
Powoli do mnie dochodzi, że najlepiej żyje się osobom, które są JAKIEŚ, a osoba JAKAŚ ma dobre i złe cechy, dzisiaj pochwali twoją fryzurę a jutro powie, że sweter, który kupiłaś jej się nie podoba...dzisiaj odwiezie znalezionego psa do schroniska a jutro perfidnie obgada sąsiadkę. Wiecie co? Ja do tej pory byłam święcie przekonana, że nie da się łączyć tych dwóch twarzy każdego człowieka. Że skoro powiedziałam A (np. nie lubię plotkować) to muszę powiedzieć B (i już nigdy nie plotkować), że skoro zawsze pomagałam swojej przyjaciółce to nie mogę jej powiedzieć "przykro mi, że spotyka cię to w pracy, ale już nasze szóste spotkanie podczas którego rozmawiamy o twojej pracy, czuję się pominięta". Na serio chyba dopiero dorastam, chyba dopiero teraz widzę siebie i innych.
W minionym tygodniu udzielono nam rozwodu. Jak się czuję? Chyba dobrze, bo nie jesteśmy ze sobą prawie rok, na rozwód czekaliśmy 4 miesiące od dnia złożenia wszystkich potrzebnych dokumentów, więc to takie oficjalne zamknięcie i być może rozpoczęcie czegoś nowego. Hmmm tylko czego? Zawsze myślałam, że każdy początek czegoś nowego=nowa ja. Niestety to byłam tylko stara ja w nowym miejscu, stara ja ze swoimi problemami i “demonami”, które podróżowały razem ze mną. Naiwnie myślałam, że nowe rozdanie to jest to, a to tylko gówno prawda.
Wydaje mi się, że odkąd chodzę na siłownię moje życie to ciągła bieganina, ale lubię to uczucie, bo mam świadomość tego, że wyciskam je jak cytrynę
Czy w ciele zaszły jakieś zmiany? Minus niecały cm w udzie, pupa jakby krąglejsza, po 2 tyg brzuch się zmienił, ale z dietą jako tako, bo może nie jem super zdrowo, ale nawet jak zjem kawałek czekolady albo zjem hamburgera (taki robiony, a nie z maka)+ piwo to wszystko mieści się w wyznaczonych kcal. Ciężko mówić o jakiś zmianach po 40 dniach na siłce (2 dni treningu, przerwa, 2 dni treningu itd.), tego nie robi się w tygodnie, a w m-ce i lata.Z innych dziedzin to polubiłam robienie hybryd
to było dla mnie wielkie wyzwanie, bo rzadko, poza kolorem french manicure, palowałam paznokcie. No i ich wygląd poprawia się, nawet coś tam zapuszczam, to pewnie bardziej dzięki suplementacji.
Od czwartku chodzę na siłownię, jest super! Czuję każdy mięsień, mam zakwasy, ale wiem, że to działa! Dzisiaj i jutro rest, a potem od wtorku do piątku/soboty znowu daję z siebie wszystko. Niczym się nie przejmuję, sapaniem, krzywieniem się, robię swoje. Miejsca jest mało, ale to motywuje to przełamania się i wejścia między 10 chłopa żeby zrobić coś hantlami czy sztangą. Mam nadzieję, że za 3 miesiące pochwalę się tutaj fajnymi fotkami
Trochę mnie nie było. Latałam do Irlandii (mój pierwszy lot w życiu!) i jakoś przekonałam się, że nie chcę tam żyć. W celach wycieczkowych jak najbardziej, bo jest co zwiedzać, no i morze ale z pracą nie jest tam tak wcale super, a iść do pracy na farmę i liczyć, że kiedyś nauczę się na tyle angielskiego żeby pójśc do sklepu albo biura, marzenie ściętej głowy. Rodzina mojego faceta, u której on mieszka, daje sobie radę, bo są we dwoje, ale osobno przy ich zarobkach zostałoby "życie po studencku/", czyli wynajmowanie pokoju. Szczerze to bardziej doceniłam swoje życie tutaj, swoją pracę, własne mieszkanie itp. Ale za 1,5 miesiąca znowu tam lecę na 2 tygodnie
Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy nie zacząć chodzić na siłownię W domu jest szybciej i wygodniej, ale czuję się ograniczona. Mój brat cioteczny jest trenerem i ma własną małą, klimatyczną siłownię, ok. 20-25 min jazdy autobusem ode mnie, pomógłby mi na początku, bo co tu dużo kryć, nie znam się na tych maszynach. Z jedzeniem też kiepsko, pofolgowałam sobie, ale czas przystopować, bo zima to piękna pora roku - można schować się za długim płaszczem, a zaraz wiosna i chcąc nie chcąc trzeba się odsłonić
A z takich babskich spraw, kupiłam sobie sprzęcior do hybryd i jestem bardzo zadowolona. Muszę tylko popracować nad stanem swoich paznokci, rozdwajają się i na takich paznokciach hybryda wytrzymuje ok. tydzień (odchodzi lakier). Kupiłam tran, cynk (niby pomagają, zobaczymy).
Zaraz zabieram się za sprzątanie, dopiero wróciłam z robo, a jutro odwiedzają mnie psiapsióły z pracy. Cały dzień minie na piciu winka i oglądaniu filmów
K: 20:00 6 plastrów chudego twarogu z miodem, kawa inka
Coś za słodko, ale przynajmniej widzę porażkę czarno na białym
Czasem zaglądam na fp Beaty Pawlikowskiej i bardzo mądrze mówi, ale nie wszystko mogę odnieść do życia codziennego, bo ciężko nie przejmować się różnymi przyziemnymi sprawami np. dzisiaj wkurzył mnie przemądrzały babsztyl w pracy i myślę sobieweź tu kochaj cały świat. Nie mniej jednak lubię jej "żółte kartki".