Początki są trudne, to wie każda.
No chyba, że ktoś nie miał aż tyyylu złych nawyków, to będzie mu łatwej.
Ja cała jestem złym nawykiem ;)
Chciałam pizzę - miałam pizzę. Chciałam frytki - miałam frytki. Chciałam wieczór z piwem i chipsami po słabym dniu - dostawałam to. Aż kusi obwinić trochę męża za szybkie i bezproblemowe, darmowe dostawy :p Niestety, on jest tutaj niewinny, to ja byłam zazwyczaj tym chochlikiem szepczącym o grzeszkach jedzeniowych ;)
Ulubione danie - placki ziemniaczane.
Ulubiony napój - kawa z 3 łyżeczek.
Wyjście z koleżankami - 'specjalnie dla Ciebie zamówiłyśmy wegetariańską pizzę, mamy same ją jeść?!' - i tak zawsze dieta się waliła.
Przynajmniej za słodyczami nie przepadam, to dobrze, bo gdyby było inaczej, pewnie z domu wytaszczyłby mnie dźwig przez okno i to razem z łóżkiem :p
Pierwszy dzień - mimo smacznego jedzenia - był jakąś masakrą. Dodatkowo pierwszy dzień miesiączki, wszystko boli, głowa boli, napuchnięta jak balon, zła, zmęczona i załamana takim pechem. To niesamowite ile syfu i uzależniającej chemii jest w żarciu, skoro po odstawieniu tego aż trzęsą się ręce, a w głowie wiruje. W głowie jedna myśl - znowu będzie jak ostatnio, szkoda tylko pieniędzy...
I tak użalałam się nad sobą do godziny 23:30. Miałam już iść spać, kiedy oglądając vitalię zobaczyłam, że tam, pod ślicznym zielonym przyciskiem czeka na mnie Trening i kusi... Czas trwania 40 minut. Pomyślałam - i tak jestem zmęczona, bardziej chyba już nie będę, a po ćwiczeniach i tak pójdę tylko pod prysznic i spać.
No i ruszyłam to tłuste dupsko. Coś gdzieś strzykało, ciało drętwe jak u pinokia, wszystko takie niezgrabne... Nie ma co się dziwić, skoro się na to samemu pozwalało tyle lat.
Udało się. Po 40 minutach dofrunełam do prysznica i pod strumieniem gorącej wody zmyłam z siebie cały ten cholerny dzień i wkurzenie.
Zasnęłam tak szybko, jak po naprawdę udanej, alkoholowej imprezie ;)
Drugi dzień - dopiero niedawno zjadłam śniadanie, ale chwała za awokado. Jadłam je pierwszy raz w życiu a już wiem, że to będzie mój przyjaciel do końca życia ;) Guacamole to będzie moja filozofia, masła i inne świństwa pójdą w zapomnienie.
Brzuch tak mnie boli, że prawie zapomniałam, że staram się nauczyć jeść na nowo i mam wszystko w nosie, chcę tylko przetrwać ten dzień z wydrukowanym jadłospisem w jednej ręce i z pudełkiem no-spy w drugiej ;)
No i standard jak przy każdej poprzedniej diecie - jest mi zimnooooo. Na szczęście są zimowe skarpety i duży pies zawsze gdzieś w pobliżu i choć nie lubi przytulania to przez te pierwsze dni jakoś będzie musiał to znieść ;)
Pytanie do towarzyszek niedoli:
- czy macie jakieś zdrowe przekąski między posiłkami? Znajoma kiedyś po wizycie u dietetyka bez wyrzutów mogła chrupać orkisz. A Wy coś chrupiecie? Czasem jak żołądek robi fikołka to chętnie bym coś ugryzła.