O 13.00 dietetyczny obiad jak przystało, zresztą naprawdę smaczny. Mąż nawet docenił moje dietetyczne obiady i stwierdził, że będzie jadł na obiad to co ja :) Więc obiad, a potem szybciutko na zajęcia.
Zajęcia do 16.30, po zajęciach kawka z koleżanką. Ona zamawia wielką latte o smaku czekoladowym i NAJPYSZNIEJSZEGO NA ŚWIECIE rogalika z migdałami (no przecież wiem, że taki smaczny - skądś mam te nadprogramowe kilogramy). Ja sobie zamawiam... czarną kawkę, bez żadnego syropu. Żałość straszna, ale wychodzę z założenia, że lepiej nie zjeść nic, niż zjeść taką bombę kaloryczną. Gdyby mi ktoś coś takiego powiedział dwa tygodnie temu, na pewno bym go wyśmiała. Nic to - wytrzymałam w kawiarni. Dumna jak paw pożegnałam się z koleżanką o godzinie 18.00 i wyszłam na ulicę. A tam nagle z mojego żołądka wydało się jakieś "burm, rumb, burb"... słyszalne bardziej od autobusu. Eureka! Nie jadłam od 5 godzin.... Do domu dotarłam... 15 minut temu. Najszybsze, co przyszło mi do głowy to koktajl z banana, kefiru i płatków owsianych.
Taka sytuacja. Sama się sobie dziwię, że udało mi się wytrzymać
fitszarlottka
16 kwietnia 2014, 07:10Jak przeczytałam Atak glodu pomyslalam ze rzucilas się na jedzenie... ale dalas rade! Gratuluję :)