Pierwszy dzień najtrudniejszego weekendu podczas mojej diety mam sobą. Bo to jest dłuuugi weekend imprezowy, od piątku do niedzieli włącznie. Luty to taki miesiąc, dość mocno urodzinowy w mojej rodzinie.
Wczoraj była wielka feta z okazji 50tki brata mojego męża, zabawa do białego rana, jak się domyślacie jedzenia i alkoholu nie zabrakło. Ale wyciągnęłam już pewne wnioski z diety i zadań motywacyjnych i wybierałam mniejsze zło. Założyłam ogólnie, że alkohol będę pić, bo raz, że mam ochotę, a dwa, że nie będę tłumaczyć około 40stu osobom, że właśnie mam dietę
Wybrałam czerwone wino, piwo uznałam za zbyt kaloryczne, a drinki z wódki i soków też odpadły ze względu na zbyt dużą ilość cukru. Piłam do tego dużo wody mineralnej. Z jedzenia wybrałam grillowaną pierś kurzą i surówkę z marchewki oraz białej kapusty, bez pysznych ziemniaczanych talarków
Bałam się, że przy piciu alkoholu będę co chwile głodna, ale pierś kurza na dość długo mnie nasyciła. Później w nocy wypiłam dwie filiżanki barszczyku, bez krokieta - oddałam mężowi i zjadłam mały talerzyk sałatki greckiej. Ani chleb ze smalcem, ani talarki, ani pysznie wyglądające sałatki z majonezem oraz pachnący krokiecik mnie nie złamały. To byłby zbyt idealny obraz i jest na nim rysa
: nie oparłam się i właściwie nie miałam takiego zamiaru i skosztowałam pysznego tortu upieczonego prze moją teściową. Ale kawałeczki były tak wąskie, że się śmiałyśmy z dziewczynami, że chyba Ewka (Chodakowska) kroiła ten tort.
Spaliłam go na 200 % bo bawiłam się świetnie od samego początku imprezy aż do końca. Wytańczyłam się za wszystkie czasy, a dziś mam zakwasy jak po Killerze
Dziś przede mną domówka z okazji urodzin bratanicy mojego męża, a jutro impreza urodzinowa mojej siostry. Czyste szaleństwo