Tak to już u mnie jest, że 13-ty zawsze jest dobrym dniem. 13 w piątek się urodziłam, 13 wyrwałam pierwszego zęba, przeżyłam 13 dzień diety ;D Mój organizm chyba powoli przyzwyczaja się do "diety". Przy czym nie traktuję tego jak diety tylko zmianę stylu żywienia. Dieta to dla mnie coś okropnego, postrzegam ją jako rygor i same zakazy. A ja sobie niczego nie odmawiam, tylko pilnuję się żeby było zdrowo i w mniejszych porcjach. I to mi odpowiada. Nie chodzę głodna ani pozbawiona sił. Znalazłam w końcu na siebie sposób. Ale jak przypomnę sobie moje "diety" sprzed kilku lat to głowa boli. Jadłam np. same owoce, albo same warzywa albo inne cuda. Okropnie się czułam. Nie myślałam o niczym innym tylko o jedzeniu. A efekty były albo żadne albo krótkotrwałe bo na takiej diecie wytrzymywałam góra 2-3 dni. Potem wszystko wracało, czasem jeszcze z nawiązką. Ale do czego zmierzam...
Pojechałam dziś wieczorem na uczelnię, miałam seminarium z promotorem i musiałam wstąpić do biblioteki. Wyszykowałam się ładnie, wychodzę z klatki do auta a tam sąsiad. Ja standardowe "dzień dobry", a on do mnie: "Asiu promieniejesz!". Okej. Potem chwila namysłu podczas jazdy i aha... Buzia już nie taka opuchnięta + makijaż.
Wracam z uczelni (kocham prowadzić auto!) i tak sobie myślę, że pojadę trochę dłuższą drogą i wstąpię może do biedronki albo lidla i kupię może jakieś lody, ciastka, czekoladę... Ale chwila! Przecież wcale nie mam na to ochoty. I to nie było psychologiczne zagranie, tylko faktycznie nie miałam ochoty na żadne słodycze. Ta myśl napadła na mnie z przyzwyczajenia. Bo prawie zawsze wracając ze szkoły jechałam po "coś" na wieczór. 1l lodów, chipsy, jakiś sok najlepiej nektar bananowy bo taki gęsty... no i jeszcze ze 2 czekolady mleczne, albo z jakimś nadzieniem. Rozkosz dla podniebienia. Stop. Pogłośniłam muzykę, odgoniłam głupie myśli. Ustępowałam pierwszeństwa każdemu pieszemu (jeden pan to mi nawet powiedział, że bardzo mi dziękuje i że jestem bardzo uprzejma) , robiłam miejsce włączającym się do ruchu i uśmiechałam się do siebie. A kiedy wróciłam do domu, zjadłam 2 przepyszne kanapeczki z chleba "7 ziaren"(mój ulubiony) z sałatą, jedna z wędliną, druga z połową plasterka żółtego sera, z rzodkiewką i szczypiorkiem. Do tego wypiłam ciepłą herbatkę. Później pobawiłam się klockami z moim chrześnikiem, trochę się powygłupialiśmy, a teraz oto jestem tutaj. To był udany dzień. Wczorajszy dołek dziś został usprawiedliwiony. Spodziewana @ przyszła.
Trzymajcie się kochane,
Asia.
ruda.osa
12 maja 2014, 09:43Takie skręcanie z drogi znam doskonale. Sama po drodze do domu zawsze robiłam zapasy śmieci którymi się zapychałam wieczorami. Ale koniec. I jaka oszczędność.