Ogarnęło mnie dzisiaj masakryczne poczucie bezsensu. Czuje się z tym fatalnie, a czym więcej o tym myślę tym jest gorzej.
Bezsensownie wybrany kierunek studiów - ekonomia. Nie miałam pomysłu na siebie i uznałam, że dobrze będzie po technikum ekonomicznym iść dalej w tym kierunku. Dzisiaj z perspektywy czasu wiem, że to była głupota. Trzeba było złapać trochę oddechu, pomyśleć o tym co chcę w życiu robić. A teraz? Pisanie pracy licencjackiej to dla mnie udręka. Męczę się na samą myśl. Zmuszam się i jakoś ciągnę to do przodu bo skoro przemęczyłam się już te 3 lata to szkoda to zmarnować, a tak będzie chociaż papierek. O ile w ogóle obronię... Chciałam prowadzić swoje biuro rachunkowe. Ale żebym mogła zostać samodzielną księgową, muszę mieć lata pracy w zawodzie. Znajomości w tej branży nie mam, a z ulicy nikogo nie chcą. Mogłabym poszukać jakiegoś stażu w większym mieście, ale to się wiąże z min godzinnym dojazdem w jedną stronę do pracy, plus powiedzmy 8 godzin w pracy i znów godzina powrotu. To jest już 10. A niestety w mojej obecnej sytuacji rodzinnej to nie wchodzi w grę. Nie miałby kto zająć się przez ten czas rodzicami... Ja się absolutnie nie skarżę, ale szukam na siebie pomysłu i już od ponad 2 lat tkwię w martwym punkcie. Nie wiem co ze sobą zrobić...
Dieta na szczęście w porządku. I to chyba jedyna kwestia, w której jestem przekonana, że dobrze robię i nie będę tego żałować. Wysprzątałam całe mieszkanie, zrobiłam zakupy, a wieczorem będzie rower i pisanie pracy...
Pozdrawiam,
Asia
AnnaBella28
10 maja 2014, 18:20Głowa do góry! Ja skończyłam finanse i rachunkowość. Najpierw licencjat a później jedną magisterkę i rok później drugą (pisanie trzech prac to była udręka! Każdą przeciągałam ile się dało. Dołki jeden za drugim, za dużo jedzenia. Wstawałam od biurka, aby tylko nie pisać i wędrowałam do lodówki). Ważyłam wtedy dobre 9 kg więcej niż teraz. Chciałam studiować budownictwo, ale rodzice się nie zgodzili a chciałam studiować dziennie. Powiedzieli, że albo coś "dla dziewczyn" albo oni mnie będą utrzymywać na studiach. Tak się wkurzyłam, że po pierwszym roku poleciałam do USA zarobić. Jak tylko wróciłam to zaczęłam dawać korepetycje i od tamtej pory jestem samowystarczalna. Jako, że zawsze kończę to co zaczęłam, więc dotrwałam do końca studiów! A po finansach zaczęłam nawet międzynarodowe stosunki gospodarcze. Teraz pracuje w korporacji finansowej w Krakowie i ważę 59 kg, w końcu znalazłam chłopaka i kupiłam rok temu mieszkanie za własne ciężko zarobione pieniądze. Żal mi trochę samej siebie sprzed 6 lat. Mogłam wyjechać do innego miasta na studia. Zacząć o siebie wcześniej dbać, więcej podróżować, a nie siedzieć z licealistami nad matematyką... ale cóż. Teraz nie miałabym tego co mam. Dam ci radę. Napisz licencjata, idź na magisterskie i najważniejsze - ucz się języków (angielski to mus plus jakiś dodatkowy). Kto wie co się będzie działo za 4 lata w twoim życiu?
czekoladka9186
12 maja 2014, 00:02Zrobię licencjata, magisterkę na pewno też, ale co będzie dalej to nie wiem... Chwilowo tego nie ogarniam, za dużo się dzieje, nie mam siły planować tego co będzie w przyszłości. Niemniej dziękuję za rady :)