Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Pojawiam się ponownie bo ponownie mam ochotę coś ze sobą zrobić.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5000
Komentarzy: 18
Założony: 13 lipca 2011
Ostatni wpis: 17 stycznia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Chmurq

kobieta, 32 lat, Katowice

176 cm, 75.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Dziś mija dokładnie tydzień mojego heroicznego trzymania kalorii za pysk. Na koncie ani jednego ciasteczka, czekoladki ani obżarstwa pod znakiem " mąka, mąka, mąka i jeszcze raz mą-ka!" (cytując klasyka). Ćwiczyłam też sumiennie, poganiałam lenia na orbim zaskakująco regularnie, wagi jednak nie sprawdzam, postanowiłam wstrzymać się do przyszłego miesiąca.

Tak mnie naszła przy okazji tej samodyscypliny refleksja. Czasem słyszę taki głosy, nawet tutaj na forum zdarza mi się przeczytać podobne stwierdzenia: "nie jem więcej kalorii bo więcej w siebie nie wcisnę". Wtedy łapię się na tym że spoglądam później na swój talerz (będący częścią moich codziennych 1600 + kalorii) i mierzę oczami, i ważę tą moją porcję, i zachodzę w głowę czy naprawdę jest taka olbrzymia? Czy normalni ludzie mają może mniejsze żołądki czy jak? Ale tabele kalorii są nieugięte- poniżej 1300 nie zejdę choćby nie wiem jak się starała. Bo przecież wystarczy kilka orzeszków do owsianki: witamy dodatkową stówkę, wystarczy mleko o wyższej zawartości tłuszczu i już +50. Same się te kalorie produkują, a porcje bez zmiany! Takie to są czarodziejki :) Ale to nie zarazki- nie należy się ich bać! 

Ograniczanie kalorii wymusza na mnie prawdziwe kombinatorstwo. Zachciało mi się burgera- jak diabli mi się zachciało. Więc go zjadłam, po lekkich modyfikacjach w składzie oczywiście :) Bułka może daleka od zdrowej żywności, ale też się od niej nie pochorowałam. Było pysznie! :)

Na rozpoczęcie następnego tygodnia życzę sobie, i wam oczywiście, dużo wytrwałości i motywacji! Żebyśmy zawsze pamiętały że piękno jest przede wszystkim zdrowe :)

12 stycznia 2015 , Skomentuj

Postanowiłam zmusić się do jakiejś regularności wpisów żeby samą siebie zmotywować do poprawności- przecież wstyd byłoby pisać ciągle o tym że uległo się czemuś pysznemu albo dało się ponieść lenistwu :D Ale nie dałam się, chociaż dziś było ciężko, baaardzo ciężko. Odkąd tylko wybiła 5:50 i mój budzik rozdzwonił się na dobre, jedna myśl prześladowała mnie natrętnie: CZEKOLADA, w ilościach jakie tylko wyobraźnia potrafi serwować. Cały dzień słyszałam w myślach chrupanie ciasteczek, szelest folii z której odwija się tabliczkę, czułam ten cudowny zapach... Otarłam się o szaleństwo :P Ale nie uległam, chociaż w sklepie patrzyły na mnie błagalnym wzrokiem cukiereczki, batoniki, czekoladki, ciasteczka- ja kupiłam bananka do jutrzejszej owsianki i grzecznie powędrowałam do kasy. Uległam natomiast chlebowi żytniemu, chociaż "ciemne" produkty sieją zamęt w moim układzie trawiennym i staram się je ograniczać do minimum zupełnego. Ale ten zapach gorącego chleba... Moje jelita będą musiały mi wybaczyć tą zbrodnię ;)

Jutro mam dzień wolny, to nie często się ostatnio zdarza i chociaż mam cholernie dużo uczelnianych zaległości, już myślę o jakimś przeglądzie szafy i wielkim sprzątaniu- w końcu sesja się zbliża, nauka to ostatnie o czym myślę :D Może wreszcie znajdę też trochę czasu aby skończyć czytanie książki. Także jutro:

A w ramach zachęty do ćwiczeń: nogi (i spodnie) jak marzenie! Ubrania będą chyba zawsze jedną z moich największych motywacji :D

9 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Pierwsze słowo jakiego należałoby użyć do podsumowania to: katastrofa. Mniej więcej rok temu, po świątecznym obżarstwie, postanowiłam pożegnać się z tłuszczykiem. I co? W zasadzie udało mi się, owszem, ale połowicznie. Zgubiłam w dziwnych okolicznościach (jedząc jak ptaszek ewentualnie harując jak wół) kilka kilogramów które jednak z powrotem zobaczyłam przed chwilą na wadze. Wiem że ważenie się wieczorem, dodatkowo podczas miesiączki i po jedzeniu nie ma całkowicie sensu, ale potrzebowałam chyba silnego impulsu. Uzależnienie od jedzenia ma tą podłą wadę że w przeciwieństwie do papierosów nie da się go tak po prostu odrzucić, a dawkowanie sobie przyjemności jest wyjątkowo wyrafinowaną formą tortury :D Kilka świątecznych dni obżarstwa i miesiąc rozleniwienia sprawiły że cofnęłam się na początek drogi. Kiedy sobie pomyślę co mogłam zrobić z moim ciałem przez ten rok, aż krew mnie zalewa że dotarłam do punktu wyjścia.  Przez chwilę miałam ochotę walnąć to całe przedsięwzięcie i dać sobie spokój, ale wskoczyłam na orbitrek i jakoś mi przeszło. Tak sobie pedałowałam, i pomyślałam że w moim wieku, najwyższy czas wprowadzić do życia jakąś dyscyplinę bo moja wola jeśli kiedykolwiek była żelazna to dawno zeżarła ją rdza. "Płynięcie na fali" chyba nie zawsze mi służy, nie tylko w kwestii odchudzania. Może dobrym pomysłem jest spisanie sobie na kartce punktów, nakazów, zakazów, jakiś celów? Wprowadzenie jakiegoś systemu nagród? Ukręcenie na siebie jakiegoś bata? Teraz potrzeba mi silnej, łatwo strawnej motywacyjnej papki! A cóż jest w tej roli lepsze od zdjęć pięknych kobiet? (zakochany)


Zaklinam się na wszelkie świętości, jeśli kiedyś będę miała chociaż w połowie tak cudowną figurę, nie tknę czekolady do końca życia :x

16 czerwca 2014 , Komentarze (3)

Ostatnio tknięta refleksją, zaczęłam zastanawiać się jak działa ta moja tytułowa parafraza. Jak to jest że widząc na ulicy czy chociażby tu na Vitalii dziewczyny o kształtach podobnych do moich czy większych, mogę z czystym sumieniem zachwycać się ich urodą, a sama siebie ganię za fałdkę tu czy ówdzie. Konkluzja jest jedna- piękno nie zna rozmiaru, zna go tylko mój krytycyzm wobec odbicia w lustrze. Bo czy było mnie 20 kilo mniej czy więcej, tak samo surowo siebie oceniałam. Mówi się że na świecie nie ma sprawiedliwości- ciężko żeby była skoro sami traktujemy siebie tak niesprawiedliwie. 

Ta pani na przykład- jest absolutnie rewelacyjna, "zakochałam" się w niej od pierwszego spojrzenia na jej bloga

1 maja 2014 , Komentarze (7)

Znacie to? Mówicie że za czekoladkę dziękujecie, za schabowego też, i za cukier do kawy. A w zamian dostajecie śmieszki-cheszki pod nosem lub mądrość w stylu "znów się odchudzasz?". Tak, tak, wielu ludzi uzna Cię za śmiesznego jeśli nie żyjesz "normalnie". Zauważyłam to już dawno temu, i każdy kto kiedyś przechodził przez dietę jakąkolwiek (a przynajmniej większość takich osób) także spotkało się z czymś takim. Ale nie zastanawiałam się nad tym, w głębi duszy myślałam że coś w tym nawet jest bo i moje dotychczasowe próby chudnięcia były nie do końca mądre. Ostatnio jednak, odkąd zaczęłam po prostu myśleć nad higieną własnego życia i żywienia, zjawisko to zaczęło mnie przerażać. Owszem, do pewnego stopnia może śmiesznym wydać się to że ktoś dziesiąty raz obcina kalorie i rzuca słodycze wciąż będąc grubaskiem, jednak to że ktoś chce żyć zdrowo, w zgodzie z własnym organizmem to chyba całkiem fajna sprawa. A co tymczasem obserwuje w swoim otoczeniu? Bardzo lubię chodzić więc czasem wolę podjechać do domu autobusem który zatrzymuje się na przystanku nieco dalej i dojść na piechotę niż czekać na bezpośrednie połączenie stojąc piętnaście minut na przystanku. Co słyszę? Przerażenie w głosie. "Już wolałabym czekać!". W weekendy jeżdżę do pracy- na przystanki mam daleko, czasem kiedy mam sporo czasu do autobusu idę kilka przystanków w przód żeby się nie nudzić. Wszyscy rozpaczają nad moim marnym losem. "Rany, jaka Ty biedna że tak musisz chodzić!". Kiedy rzucę z uśmiechem że zdrowiu to nie zaszkodzi, podsumowanie najczęściej brzmi "Masakra". Czy to naprawdę takie straszne przejść się kilka kilometrów? To absolutnie przerażające jak pogłębia się lenistwo u ludzi, zwłaszcza młodych. Na mój pomysł biegania też reakcje były co najmniej niepokojące: "podziwiam Cię, mnie by się nie chciało". Ale jeśli aktywność fizyczna jest męcząca i przy odrobinie dobrej woli potrafię zrozumieć niechęć do niej, tak temat odżywiania budzi we mnie grozę. Ostatnio na uczelnię przygotowałam sobie jogurt naturalny z bananem. Usłyszałam  ze "dziwnie to pachnie i dziwnie wygląda" od osoby popijającej wesoło gazowany napój. Moje kanapki są już niemal legendarne bo zazwyczaj pakuje w nie mnóstwo różnych składników co wydaje się wszystkim bardzo zabawne, nie mówiąc o sałatkach czy owocach i warzywach (kiedy chrupałam selera to absolutnie przekroczyłam ich horyzonty pojmowania :P). Chociaż przyznać muszę że mnie i tak dużo uchodzi na sucho, prawdziwe laury pierwszeństwa w byciu wyśmiewanym za jedzenie na uczelni przypadają koledze który trenuje na siłowni więc przynosi mnóstwo jedzenia w pojemnikach. Natomiast niekwestionowane mistrzostwo w absolutnym braku zrozumienia dla tego że można odżywiać się inaczej niż "większość" przypada mojej mamie. Ileż razy to już słyszałam że "przesadzam", "udziwniam", "wymyślam głupoty". Bo przecież schabowy na połowie kostki smalcu to samo zdrowie, tak jak sałatka z majonezem czy zupa z mąką i śmietaną to samo zdrówko i od tego się nie tyje. Nie chodzi już nawet o to że unikam potraw kalorycznych co jest oczywiste póki mam dodatkowe sadełko, ale wielu produktów ( np. kapusty, cebuli) czy dań (np. smażonych, tłustych) nie jem z powodu problemów z jelitami. Więc schabowy nie dość że doładuje mi bilans ponad miarę, to jeszcze sprawi że noc spędzę w połowie drogi między łazienką a łóżkiem, bądź nie będę odwiedzać łazienki przez najbliższe trzy dni. No ale wiadomo, "wymyślam" bo to przecież samo zdrowie. A koleżanki które się odchudzają? Jak one na to patrzą? "No, na kolację to w sumie nic nie jem bo po 18 to już nie można", "Fajną dietę znalazłam w internecie, dwa tygodnie wytrzymałam i schudłam 5 kilo, ale później już nie dałam rady", "do szkoły kanapki nie biorę bo się odchudzam". Pozwolę sobie tego nie skomentować, nawet jako osoba która schudła kiedyś ponad 20 kilo i zaliczyła piąchę jojem w twarz przez debilne podejście do jedzenia.

Nie wiem na ile rację mam ja na ile "wszyscy", nie wiem czy faktycznie to co jem jest takie bardzo zdrowe, nie wiem czy to że gonię lenia wyjdzie mi na dobre, ale wiem że w tym czasie mogłabym siedzieć na tyłku i jeść chipsy. Czy to wyjdzie mi na dobre? :P

26 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Postanowiłam w końcu coś tutaj napisać, zawsze to jakiś kontakt ze światem zewnętrznym, a ostatnio przez ciągłe siedzenie w domu chyba mi go brakuje :D Poza tym zawsze motywuje mnie mocno czytanie waszych pamiętników, więc może pisanie też mi pomoże ;) 

Święta spędzałam samotnie, w zasadzie tak jak lubię, jestem typem domatora-samotnika i szybko męczy mnie obecność innych osób, zwłaszcza jak mam dużo wolnego czasu :P Poza tym nie jestem osobą wierzącą więc były to dla mnie po prostu leniwe dni. No i tak się rozleniwiłam że totalnie straciłam energię do czegokolwiek, najchętniej ciągle bym spała lub jadła! Dodatkowo od jakiegoś czasu notuję straszliwy spadek nastroju, taki "dołek" absolutny. Na poprawę humoru i na złość sadełku działa doskonale bieganie (chociaż trafniejsze byłoby określenie: truchtanie :P). Zaczęłam kilka tygodni temu i traktuję tą przygodę bardziej jako walkę z samą sobą, z okrutnym leniem który się we mnie zakorzenił bardzo dawno temu, niż z tłuszczykiem, a to że ubrania stają się luźniejsze to taki bardzo pozytywny efekt uboczny ;) 

Dieta idzie różnie, bardzo się z nią miotałam przez to ogarniające mnie przygnębienie. Wstyd się przyznać, ale przy braku energii do czegokolwiek, jedzenie stało się najlepszym pocieszycielem :/ Teraz staram się wychodzić na prostą, strasznie mozolnie i co najgorsze w ogóle mój nastrój się nie zmienia co nie ułatwia mi sprawy. Jeszcze dziś taka pochmurna pogoda! Mam nadzieję że słońce szybko wróci bo trochę mi z nim raźniej. 

Musiałam się trochę pożalić, wybaczcie ;) Mam nadzieję że u was dużo bardziej pozytywnie i przekażecie trochę tej energii mnie w swoich pamiętnikach :)

6 marca 2014 , Skomentuj

Dzień dobry, postanowiłam się zameldować, może to mnie nieco sprowadzi do pionu.

Otóż... odpuściłam. Ostatnie dni, nawet tygodnie, totalnie sobie odpuściłam. Tragedii nie ma, dieta raczej "normalna" i zdrowa ale i tak bliżej 2000 kalorii niż 1400. A bo to wieczorem zachce się czekoladowego budyniu który dorzuci trzy kaloryczne stówki, a to jabłuszka dwa się wsunie z pysznym cynamonem i już dwie stówki w przód... Dziś na domiar złego wizytacja mamy, czyli obiadek daleki od dietetycznego... Na wagę nawet nie wchodzę, stwierdziłam że bardziej miarodajne efekty monitorowania daje mi lustro, a w nim widać poprawę od stanu wyjściowego, mimo że ciało dalej jest w opłakanym stanie bo ćwiczenia też zostawiłam daleko za sobą, a trzeba naprawdę się przyłożyć żeby to co zostało we mnie z nastoletniego grubaska bliskiego stu kilo masy doprowadzić do normalności. 

To co dopadło mnie po powrocie na uczelnię, czyli od połowy lutego odkąd utrzymuje się ten stan, najprościej można ująć w słowie niemoc. Energii mam w sobie zero, motywacji do czegokolwiek zero, odporność posypała mi się na łeb na szyję, ciągle chodzę zakatarzona, moje nadwrażliwe jelita wszystko przyjmują koszmarnie, ale ja nadal mam apetyt za czterech. Na aktywność fizyczną reaguję chyba już alergicznie- ból kręgosłupa budzi mnie po nocach, głowa mi pęka, generalnie czuję się fatalnie. Jeśli ktoś zna jakieś ćwiczenia modelujące brzuch które nie nadwyrężają kręgosłupa, to konia z rzędem... Musiałam nawet porzucić moją ukochaną Callan bo bolało mnie dosłownie wszystko, na uczelni nie potrafiłam ustać przy stanowisku badawczym dłużej niż 70 letni profesor :P Nie mam pomysłów na ćwiczenia a tak dobrze mi z nimi było, niestety tylko psychicznie.

Na szczęście zbliża się weekend i praca- dziwne może się wydać że piszę "na szczęście" ale pracuję fizycznie więc ani nie podjem w trakcie ani nie popłaszczę dupska, wręcz pospalam nieco tego naddatku trwożącego. Następny tydzień nie ma przeproś- muszę znów wziąć się na poważnie za siebie, kiedy dotrę do zadowalających rezultatów przyjdzie czas na normalizowanie diety i wpadki typu mamusiny obiadek czy przepyszna zupa kartoflana (same warzywka a jednak bomba!). Pisząc te słowa pożeram kanapkę z masłem... O rany :P

Mam nadzieję że u was wszystko idzie jak po maś... no, gładko :D

5 lutego 2014 , Skomentuj

O tak, dzisiaj u mnie dzień trolla z moją wagą i centymetrami w roli głównej. Bo widzicie- wchodzę dziś na wagę, z czystej, ludzkiej ciekawości (jak zwykle niczego wielkiego się nie spodziewając) ale to co widzę przerasta moje najśmielsze oczekiwania, waga drgnęła... w górę. To już jest wyraźna złośliwość z jej strony- trzymam dietę, pocę się niemiłosiernie przy różnych wygibasach, wlewam w siebie z bólem litry wody (a jestem typem wielbłąda- jedna kawa dziennie to wystarczająca dla mnie ilość płynów), a waga stoi w miejscu. Ubiegły weekend spędziłam jednak w rozjazdach i jadłam przez cztery dni normalnie, tak jak każdy statystyczny człowiek jada i żyje zdrowy i szczęśliwy- z piwkiem do wieczornego filmu, obiadkiem z kawałem mięcha i kanapkami na śniadanie. I co? I waga podskoczyła w górę ponad kilogram. Ręce załamać i rozpaczać nad niesprawiedliwością człowieczego losu. Całe życie spędzę na diecie żeby utrzymać wagę słoniątka, rewelacja! Coraz bardziej skłaniam się ku starej, dobrej diecie pod tytułem "jak jesteś głodny to znaczy że chudniesz" czyli jedzeniu ilości znikomych, niezdrowych i absolutnie niewystarczających. Ale tylko tak udało mi się zrzucić kiedyś ponad 20 kilo... A centymetry? Śmieją mi się w twarz generalnie. Nie lubię się żalić, ale w tej sytuacji aż chciałoby się zakrzyknąć: Jak żyć?!


Nabieram pewności dlaczego od dzieciństwa uwielbiam trolle, podobieństwo jest wręcz uderzające... :D (może włosów mam nieco więcej, ale troll ma za to zgrabniejsze nogi)


29 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Dzień dobry wszystkim! 

Dobry bo bezstresowy i leniwy, oczywiście pod względem pracy szarych komórek (sesję zdążyłam skończyć nim się na dobre rozpoczęła, to jedyny plus mojego wydziału), bo ćwiczenia mam dziś zaplanowane w liczbie znacznie przewyższającej to co było wczoraj. A było kiepsko bo ograniczyłam się do ćwiczeń siłowych (trochę brzuszków, przysiadów, wiadomo jak to w domu na własnym dywanie), i rozpoczęłam jeden trening z Fitness Blender, ale to był wyjątkowo głupi pomysł. Same ćwiczenia są świetne, w 20 minut zdążyłam się napocić (ah ta żelazna kondycja!), ale niestety nie posiadam butów treningowych i robienie pajacyków skończyło się takim skurczem łydki że padłam na ziemie jak długa bez szans na szybki powrót do żywych. I tym sposobem odpuściłam sobie Tiffany i Callan które są wobec mnie takie dobre... Dziś muszę to nadrobić, a z cardio chyba powrócę do skakanki, jakoś idzie mi bezboleśnie skakanie na niej bez butów.

Dieta leci bardzo różnie, głównie dlatego że muszę wyjeść wszystko z lodówki do piątkowego wyjazdu na weekend. W ogóle ferie to ciężki czas dla diety, bo bywa się to tu to tam, a nikomu nie każę gotować dla siebie osobnego obiadu czy kolacji. Ale mam nadzieję że jakoś uda mi się to przeżyć bez większej katastrofy. Ostatnio mam też koszmarną ochotę na słodycze. Myślę że to przez banany których mam w domu chyba tonę, którą do piątku muszę upłynnić. Więc to słodkie 100 kcal pojawia się prawie przy każdej okazji. A oto na dowód jedno ze śniadań, pyszne, słodkie i kaloryczne (ale dość zdrowe, mogło być gorzej) :D


Wczoraj w ramach lenistwa przeglądałam internety w poszukiwaniu "motywacji". Wszyscy wiemy o co chodzi- zdjęć ładnych pań którymi można by odpędzić myśli pt."dziś mi się nie chce". I co? I nic. Wszystko to jakieś takie chude i zupełnie nie w moim guście i nie na moje możliwości (kości mam jakie mam, nic nie zrobię). Jedna tylko pani sprawiła że uniosłam lekko brew z "łał" na twarzy. Chociaż też mi raczej do takiej nie po drodze bo cycki zostawiłam 20 kilo temu :P 


 
Miłego dnia, oby skurcze omijały was szerokim łukiem :)


21 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Witam was w ten paskudny dzień.

Rano stanęłam na wadze nie spodziewając się wielkich sukcesów i takich też nie odnotowałam. Ale co z tego, kiedy w lustrze widzę że coś się dzieje, i to bardzo dobrze się dzieje. Tchnięta ciekawością wcisnęłam się w spodnie pt. "kiedyś w nie wejdę", i chociaż do ideału daleko, to przeżyłam szok- boczki są mniejsze bez porównania. Callan, Tiffany- dziękuję. 

Później dzień podlany był już sosem słodko-kwaśnym. Mordercza sesja póki co jeszcze mnie nie usiekła, ale depcze mi po piętach i muszę się mocno nagimnastykować żeby się jakoś wybronić. Dodatkowo przegięłam dziś z rozrzutnością, to już jest chyba uzależnienie- ubrania i zasoby drogerii kupuję hurtowo... Później będzie się to pewnie odbijać na diecie w dramatycznie zmniejszających się posiłkach, ale to silniejsze ode mnie :P 

Ciągle prześladuje mnie jeszcze problem okularów, muszę koniecznie kupić nowe, te które mam absolutnie są "na wykończeniu" w dodatku z moją wadą wzroku minęły się jakieś pół roku temu, ale zawsze były ważniejsze wydatki, a ceny w salonach miały się nijak do jakości i wyglądu oprawek. Moja twarz dodatkowo niczego nie ułatwia, z pewnością nie jest stworzona do okularów... 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.