Hej! Tytuł może trochę dziwny, ale już wyjaśniam o co chodzi. Byłam sobie dzisiaj na zakupach w galerii handlowej. Przemierzałam alejki, widziałam pełno ładnych ubrań, sukienki (dla osób o ładnej figurze), super spodnie (które na moim zadku by wyglądały strasznie), fajne bluzeczki (spod których wystawał by mi każdy wałeczek)... szukałam sukienki. Jestem osobą, która ma szerokie biodra i wcięcie w talii... i tłuszczyku ty i ówdzie. Znaleźć sukienkę to pół biedy, ale jeszcze zmieść się... no dobra, wlazła... ooo a co to za tłusty buntownik? Takie grube nogi? Jakie grube ramiona! Wróciłam do domu z niczym.
Ehhh... nadal jestem osobą, która chciała by ubrać to co chce, a nie to w co wejdzie i co zasłoni jej niedoskonałości. Może nie mam jakiegoś wielkiego rozmiaru, ale w większości rzeczach wyglądam źle. Sama już nie wiem, czy to motywuje do pracy, czy tylko zasmuca.
Chcę kiedyś spojrzeć w lustro będąc w krótkich spodenkach, koszulce na ramiączkach, albo w sukience z wycięciem na żebrach (o ile wiecie co mam na myśli) i powiedzieć "O jak super wyglądam!" a nie "Wlazło? Wlazło! Widać wałki? Nie! To bierę!".
Ps. W którejś sieciówce są lustra maskujące cellulit/wałeczki...a raczej może światła...dobrze że szybko się opamiętałam, bo bym wyglądała jak szynka świąteczna... (wiecie, z takimi nitkami :P ).
Życzę wam dobrej nocy :)