Skończyłam piec ciastka właściwie już dziś, bo po pierwszej w nocy. Zjadłam 4. Jestem zmęczona, więc robie sobie wagary. I tak na zajęciach kolędy i inne świąteczne badziewie (po tygodniu naprawdę może się przejeść). Wieczorem tylko kopsnę się na korki, jak przestanie mi się kręcić we łbie to nadgonię trochę roboty przewidzianej na jutro.
Odrzucanie od jedzenia na szczęście przeszło i dziś już jem po ludzku. Na śniadanie 3 wafle ryżowe wieloziarniste z serem żółtym i herbata pu-erh. Potem będę robić "sajgonki" z kapustą i grzybami, tylko zamiast smażyć walnę je na 10 minut do piekarnika posmarowane jajeczkiem dla chrupkości. Pewnie pochłonę jeden czy dwa przy tym. Na kolację jescze nie wiem.
Waga kilogram w dół, zakwasy o dziwo zniknęły, a górny baleron zmniejszył się w końcu o całe 5 centymetrów w ciągu tygodnia Do osiągnięcia celu sylwestrowego został tylko kilogram, powinno dać radę, ale mając święta w perstektywie nie napalam się że zrzucę więcej. Chociaż wziąwszy pod uwagę że połowy nie dań nie tknę przez wzgląd na gluten nie powinno być tak tragicznie.
Buziaczki dla was. Idę się chyba zdrzemnąć pół godziny