W piątek doszłam do wniosku, że należy zacząc się ruszać. Już wcześniej kłębiły się we mnie takie myśli, więc po Szczecinie chodziłąm piechotką. W piątek jednakże doszło do zmiany radykalnej, gdyż wyprałam się do centrum rekreacyjno sportowego i wykupiłam karnet weekendowy (8 wejść). Muszę dodać, żę do tej pory ćwiczenia napawały mnie wstrętem. Odrazu też udałam się na godzinne zajęcia pilates. W sobotę wybrałam się na ABF, a dziś byłam na ABS. Było super. Okazało się, że byłam jedyną osobą, która dotarła na zajęcia (nie licząc instruktorki). Momentami bałam się, że tam wykorkuję, ale gdy jest się sam na sam z instruktorem nie wypada się obijać. Byłam tak zmęczona, że nawet jeść mi się nie chciało. Szkoda, że karnet jest ważny tylko w weekendy. Odkryłam partie mięśni, o których nie miałam pojęcia. Mam nadzieje, że chodzenie na ćwiczenia nadal będzie mi sprawiać frajdę i już niedługo pozbędę się tłuszczyka. Obecnie mam go prawie 25%, co oznacza przekroczenie normy, ale już wkrótce dojdę do 24 lub nawet 23%, przynajmiej mam taką nadzieję.
Pozdrawiam