Wczoraj dałam dość krótki wpis. Dom mam pełen i nie mam jak usiąść w spokoju, aby coś napisać. Ponadto to był tak parszywy dzień, że po prostu nie miałam nastroju na nic. Wstawiłam jedynie link do zdjęć bez żadnego wyjaśnienia. Dziś napiszę więcej.
Pozwolę sobie zacytować:
Enkhuizen to jedno z tych uroczych starych miasteczek położonych na brzegu dzisiejszych jezior. To akurat na cyplu, na którym zaczyna się tama oddzielająca Markermeer od IJsselmeer. Można nią dojechać w kilkanaście minut do Lelystad, stolicy prowincji Flevoland, położonej w całości na polderach.
Ta część Holandii zmieniała bardzo mocno swój kształt na przestrzeni wieków. Enkhuizen już w XIII wieku uzyskało prawa miejskie. Miasto żyło wówczas z rybołówstwa morskiego, bo leżało nad dawnym Zuiderzee (Morzem Południowym). Morze dawało się okolicy we znaki, i kiedy w 1916 zalało m.in. Enkhuizen aż po dachy domów, Holendrzy podjęli decyzję o zamknięciu go tamami. Ostatecznie budowę tej tamy udało się zakończyć dopiero w 1976 roku. Ponieważ odcięcie Morza Południowego spowodowało wymianę wody na słodką, mieszkańcy Enkhuizen stracili swoje główne źródło utrzymania. Trzeba było poszukać alternatywy. I tak narodził się pomysł stworzenia wielkiego skansenu w części miasta.Ważnym atutem Zuiderzeemuseum jest atrakcyjny sposób dostania się do muzeum. Jak każde holenderskie muzeum, tak i to przyciąga wielkie rzesze zwiedzających. Bez parkingu nie miałoby racji bytu. Ale w pobliżu nie ma na niego miejsca. Dlatego wielki parking zorganizowano daleko od muzeum, przy samym wjeździe na tamę. Stamtąd, podobnie zresztą jak z dworca kolejowego, turyści dowożeni są stateczkami spacerowymi. Uważam, że to bardzo uatrakcyjnia pobyt – w słoneczny dzień przejażdżka po jeziorze jest sporą frajdą.
W Zuiderzeemuseum możemy obejrzeć zarówno domy wiejskie, rolnicze i rybackie, jak i miejskie. Wyposażenie niekoniecznie pochodzi z tych konkretnych domów, ale jest oryginalne i sporo mówi o życiu mieszkańców Enkhuizen sprzed wieku. A także o historii Holandii w ogóle – widać jak niewiele straciła np. w czasie wojny. Właściwie wszystko zachowało się w oryginale. Miejskie domy Enkhuizen są wyposażone wręcz luksusowo. Oprócz normalnych wnętrz mieszkalnych znajdziemy tu też kompletnie wyposażone sklepy, bank, zakład fryzjerski, aptekę z całkiem niezłym laboratorium chemicznym. Domy rybaków i rolników są oczywiście skromniejsze. Najciekawszym elementem izb mieszkalnych są moim zdaniem łóżka, umieszczone za drzwiami, jakby w szafie. Ten wynalazek, na pewno ułatwiający utrzymanie porządku w niewielkich mieszkaniach, a przy tym pozwalający na lepsze utrzymanie ciepła w zimie, jest typowy nie tylko dla Holandii. Takie same łóżka były na Kaszubach! I równie małe – spać trzeba w nich było prawie na siedząco.
Holenderskie domy na wsi często mieszczą się w tym samym budynku z częścią gospodarczą. W Enkhuizen widać to bardzo wyraźnie: jedynie drzwi oddzielają kuchnie od stodoły, obory czy warsztatu szkutniczego. Właśnie warsztaty szkutnicze i sieciarnie są jedną ze szczególnych atrakcji Zuiderzeemuseum. W niektórych możemy podpatrzyć panów przy pracy i wypytać o szczegóły. Można też dokładnie obejrzeć płaskodenne łodzie, służące do żeglowania po jeziorze i płytkich kanałach. No i oczywiście zjeść ryby prosto z miejscowej wędzarni. Łososie i śledzie pachną już z daleka i zdecydowanie nie można się im oprzeć.
Co jeszcze czeka na zwiedzających w Zuiderzeemuseum? W porcie cumują łodzie, które za niewygórowaną opłatą zabierają chętnych na nieco dłuższą przejażdżkę po jeziorze. Jest też kilka atrakcji dla dzieci: robienie mydła, malowanie drewnianych klompów, robienie żaglówki z klompa, a przede wszystkim wypożyczalnia tradycyjnych strojów regionalnych. Jest i plaża, na której największym powodzeniem cieszą się małe łódki, którymi każde dziecko chętnie samo popływa.
Dla mnie najciekawszym miejscem (poza wędzarnia oczywiście) była pralnia parowa. Idealnie zachowana, oczywiście na chodzie, pokazuje całe zaawansowanie technologiczne dawnej Holandii. Maszyna parowa uruchamia wielkie pralki i wirówki, obok ręczny magiel, a na poddaszu wielka suszarnia.
Z Zuiderzeemuseum właściwie nie chce się wychodzić, tak przyjemnie jest sobie posiedzieć gdzieś na trawie w pięknym otoczeniu. I muszę powiedzieć, że nawet w ciepły letni dzień, mimo tłumów na łodzi i parkingu, skansen jest na tyle duży, że tego tłoku nie czułam. Co ciekawe, w Zuiderzeemuseum nie spotkaliśmy też żadnych zorganizowanych wycieczek. W ogólne było mało obcokrajowców i wszyscy to indywidualni podróżnicy. Co znacznie poprawia komfort zwiedzania. Więc kto ma możliwość – polecam! Do Enkhuizen wcale nie jest trudno dojechać np. z Amsterdamu.
http://allochtonka.blogspot.com/2017/06/zuiderzeemuseum-muzeum-morza.html
Tekst z allochtonki w zasadzie niemal wyczerpuje temat. Zdjęcia pod linkiem są w kolejności jak chodziliśmy i widać na nich takie cuda jak wieś Urk oraz domy z zabudowy Urk. Urk było kiedyś wyspą, teraz jej miasteczkiem położonym na lądzie, ponieważ osuszono morze tak bardzo, że udało się uzyskać połacie ziemi pod zabudowę mieszkalną i rolnictwo. Lelystad zyskało nazwę właśnie od inżyniera budowniczego zapory na morzu – Cornelisa Lely.
Każdy dom w skansenie jest opisany skąd pochodzi i towarzyszy mu mapka. W opisie jest też ujęte imię i nazwisko właściciela domu oraz drobne anegdotki z jego życia. Łodzie z resztą podobnie są opisane. Interaktywne ekrany w muzeum pokazują także zdjęcia, z czasów kiedy łódź była jeszcze w użyciu. Animacje zaś wizualizują jak wyglądała budowa zapory czy jak się czyści węgorza do wędzenia. Przy okazji napiszę, że w sobotę jedliśmy węgorza z Ijsselmeer jako przekąskę po kolacji. Widzieliśmy biedne i bogate domy. Domy z łóżkami i domy z leżankami w zabudowanych ścianach. Przy okazji od pracownika, który grał kierownika poczty w skansenie, dowiedziałam się, że drzwiczkami pod takim łóżkiem wchodziły spać pod spód dzieci gospodarzy. Myślałam, że tam się kładło jakieś ciepłe węgła czy coś innego, co by grzało w pieleszach, ale nie. Tam w tej małej przestrzeni pod łóżkiem rodziców, spały dzieci. A na ścianie u rodziców była przykręcona leżanka dla bobasa. Zobaczyliśmy, jak wygląda szkoła oraz miejskie domy wielorybników i właścicieli ziemskich. Wystrój domów miejskich był bardzo bogaty i stylizowany na kolonialny, jednak nie brytyjsko-kolonialny tylko zachodnio-indyjsko kolonialny. Żeglarze przywozili z wypraw po dobra i przyprawy różne meble, elementy wystroju, tkaniny. Później dekorowano nimi domy i szyto z nich suknie dla pań domu.
Spodobała mi się też obecność zdjęć prawdziwych ludzi z tych wiosek rybackich. Opisane są one z imienia i nazwiska oraz datami. Jest jedno zbiorcze zdjęcie w jednej miejscowości, gdzie mieszkańcy stanęli do fotografii, a na latarni widać dziecko chcące być również na zdjęciu. W pierwszej kolejności umknął mi ten szczegół. uważam to zdjęcie za wyjątkowo wesołe.
W stoisku z wędzonymi rybami zjedliśmy bardzo dobrego i tłustego śledzia. Pierwszy raz jadłam wędzonego śledzia i był naprawdę smaczny. Chyba jednak wolę makrelę – delikatniejsze ości. W osadzie „Gmina Urk” spotkałam bardzo miłych inscenizatorów. Państwo przy stole opowiadali mi o posiłku, który akurat pożywali. Przekonali mnie, że ziemniaki udukane z fasolką szparagową i kapustą są warte spróbowania. Jeśli ogród mi obrodzi to powinnam mieć pół tony fasolki.
Z inną panią rozmawiałam o wdowieństwie. grała wdowę i mówiła mi jak wygląda jej strój i kiedy żałoba się kończy. Wtedy to haftuje się kwiatki na rękawach koszuli i tym samym daje sygnał do ponownego zamążpójścia. Teściowie się trochę niecierpliwili, ale ja lubię sobie pogadać i ci ludzie też są tam od tego, aby tą wiedzę przekazywać. Poza tym to byli naprawdę mili ludzie.
W kinie można było zobaczyć przenoszenie domów z różnych stron morza do Enkhuizen. No właśnie – bo ja nie napisałam nigdzie. Wszystkie te domy są prawdziwe i pochodzą z wiosek rybackich leżących nad brzegiem dawnego Morza Południowego. Gdy poziom wody został obniżony i zyskano więcej ziemi pod uprawę i domy, dawne miejscowości rybackie straciły dostęp do wody i źródło dochodów. Wówczas to zachowano oryginalną zabudowę i zebrano ją w jednym miejscu. Jak to w prologu do zwiedzania przewodnik powiedział – woda łączy nas wszystkich, ale każda wieś nadal była inna. Muzeum poświęcone jest kulturze i życiu mieszkańców miejscowości morza południowego. Poniżej daję film osadzony również w holenderskich czasach dominacji nad morzami.
Później weszliśmy do budynku muzeum , znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Zobaczyliśmy, zebrane z różnych brzegów, łodzie rybackie, stroje ludowe – manekiny z kolejno nakładanymi warstwami ubioru – od pantalonów po fartuch. Ten materiał wiszący z sufitu to skóry ryb, a konkretniej soli zwyczajnej, który był używany do wyrobu wodoodpornych ubrań. Widzieliśmy w muzeum też buty wykonane z rybiej skóry.
Następnie poszliśmy na miasto. I tu już mi nerwy puściły. Wiem, że ten wpis jest o muzeum, ale cały ten experiance mógłby być pozytywnym akcentem zakończony, ale nie udało się. O ile w muzeum teść był umiarkowanie marudny, to wychodząc już ze skansenu się włączył. Wzięłam na tą okazję dzień wolny i żałuję. Stanęliśmy przed wyjściem ze skansenu i była tablica informująca, że można dalej iść do muzeum w budynku lub iść na starówkę. Zaoferowałam oba i ten mi jęczy, że nie wie, bo nie wie co tam jest. Pokazuję mu tablicę ze zdjęciami i mówię, że to da taki obraz tego, czego można się spodziewać. On, że jest zmęczony. Będąc w skansenie proponowałam kilkukrotnie, by usiąść w kawiarni na miejscu i odpocząć. Widziałam, że mama jest już zmęczona i przydałoby się jej trochę usiąść. „Nie”. Mówię więc, że muzeum i tak jest zapłacone, więc pójdziemy lub nie – skansen był ekstra płatny, ale muzeum jest w podstawowym pakiecie. No to poszliśmy do muzeum. I znów mówi, że jst zmęczony. Oferuję kawiarnie na terenie muzeum, żeby usiąść i zebrać siły, nim postanowimy co robimy dalej. „Nie”. Poszliśmy więc w miasto, nie oglądając całego muzeum, bo wyparł do przodu i podjął decyzję za nas.
Z resztą w samym muzeum to też… Muzea obecnie zmieniają się i starają się być przyjazne dzieciom. Były więc miejsca do zabawy na terenie całego muzeum. Drobne rzeczy, z których Holendrzy chętnie korzystają. Trafiliśmy na przykład na grupkę ludzi grającą w „zgadnij kto?” w wersji drewnianej. Były śmiechy, kibicowanie, ogólnie luźna atmosfera. Na to też zamarudził, bo dorosłe baby grały głośno w grę. Później był taki żuraw, którym można było posługując się linką i haczykiem, przenieść bryłkę domu, element po elemencie, z łodzi na ląd. Teściowej się to spodobało, bo lubi nowe rzeczy, więc złapała za sznurek i podniosła dach domu na haczyku. Próbowała ustawić go na lądzie, aby chwycić kolejną część domu. Przyszedł teść. „Krzywo”, po co ty to robisz”, „czemu tam to kładziesz?”, „połowa jest w wodzie”, „widzisz? nie umiesz” i tak dalej. Włączył mi się agresor i mówię mu – zagramy po kolei, więc niech nie przeszkadza, bo to tylko wygląda na łatwe zadanie. Domek się teściowej obrócił i nie mogła go postawić z powrotem na łodzi. Nie ukończyła zadania, tylko chciała odstawić wszystko z powrotem i się poddać. Dla świętego spokoju. Mówię do niego – ręce w kieszeniach i nie przeszkadzać, niech mama dokończy. To wziął i złapał ręką za domek i odstawił go szybkim ruchem sam na łódź z powrotem. Powiedziałam mu, że gdyby w jego dzieciństwie mieli playstation to by się ze swoim bratem pewnie też zabijał o pada i poszłam. Mąż opuścił to miejsce wcześniej – chyba nie chciał patrzeć, jak ojciec mamę traktuje jak gówniarza.
No to jesteśmy już na zewnątrz. Do samochodu albo na miasto. No to jakoś się dał przekonać, by pospacerować na miasto. Ale znów marudził, że zmęczony i że tyle chodzenia. No rozumiem – ma 67 lat i może być zmęczony. Mijaliśmy kawiarnię – mówię, że wejdźmy sobie usiąść. Słońce ładnie świeciło, to będzie przyjemnie i ciepło. „Nie, bo za drogo”. Mówię, że ja zapraszam i ja płacę. Są moimi gośćmi. „Nie”. I tak kilka razy. Jak zobaczyłam, że zbliżamy się do restauracji rybnej, którą wspomniałam w tym wpisie, i że możemy coś zjeść, bo było już po 15-tej i od śniadania wszyscy byli głodni, to znów była litania jęków i zaprzeczeń. Mówiłam, że dobrą zupę rybną tam mają, mąż też opowiedział, co jedliśmy, ale nie. Idąc na miasto i tak przechodziliśmy obok i restauracja okazała się zamknięta [dużo usług jest zamknięta na początku tygodnia]. Teść nagle mówi „no i co, zamknięte, a mamusia tak lubi zupę rybną”. Witki mi opadły. No ale chu. Idziemy dalej. Znów kawiarnie, ogródki przed nimi i znów proponuję. „Nie”. To weszliśmy do kringlopu, bo teść lubi i luz. Poszliśmy do samochodu i jak ruszamy to teść wypala „kawy bym się napił”. Mąż nie wytrzymał i powiedział podniesionym głosem, ze przecież ja proponowałam. „Najwidoczniej nie dość dobrze”. Popłakałam się. Zaliczyliśmy po drodze jeszcze jeden kringloop, gdzie kupiłam sobie książkę. Czytałam ją już po polsku, widziałam film na Netliksie, teraz czas na holenderski.
Gdy wróciliśmy do domu, wzięłam lody z zamiarem zeżarcia całego kubła w ogrodzie. Teściowa powiedziała: „chłopaki do kuchni, a my na ogród”. No i teść wziął się za obieranie ziemniaków – w ogrodzie…. Odłożyłam lody i poszłam do biura na materac. Pospałam trochę, trochę poczytałam i trochę poprzeglądałam internet. Mąż zawołał mnie na obiad i w ciszy jedliśmy, bo się nikt nie odezwał. Poszłam z powrotem do góry, wzięłam prysznic, spakowałam trochę rzeczy na wyjazd i poszłam spać. Wkurwiona jak osa.
W środę do pracy szłam pół metra nad ziemią. natyrałam się jak dziki bąk, ale byłam zadowolona, że nie muszę w domu siedzieć.
karlsdatter
8 czerwca 2023, 17:38Podziwiam Cię. Dziwię się w ogóle że zgodziliście się na wizytę skoro przyjeżdża przyjaciółka. Czy Twój mąż nie może mu powiedzieć że jest zwykłym palantem i spotykać się tylko z mamą? Ja bym się wyrzekła takiego starego i jeszcze w gębę na odchodne napluła. I w sumie teściowej też się dziwię że tkwi w takim szambie. Jakby mój mąż odnosił się tak do naszych dzieci to już dawno byłby spakowany.
Babok.Kukurydz!anka
8 czerwca 2023, 22:18Mama ma asl, nie ma prawa jazdy, nie zna języka, potrzebuje asysty coraz bardziej w codziennych czynnościach. Jeśli Mama ma przyjechać, to musi z kimś. Bo sama już ledwo mówi. Inna sprawa, nie pytali czy mogą przyjechać. A ja da męża znoszę takie zachowanie. Bo on jest bardzo związany z mamą.
PACZEK100
8 czerwca 2023, 10:10Siwetne miejsce sama chętnie bym zobaczyła. Nie lubię takich niewdzięcznych marud. W dodatku poniżających innych.
barbra1976
8 czerwca 2023, 09:50Co za palant. Podziwiam cię za cierpliwości, bo ja bym się odpaliła na stówę.
Babok.Kukurydz!anka
8 czerwca 2023, 10:10Dziś coś mu się poprawiło. Chyba wciąż ma dobry humor po restauracji wczoraj.
Laurka1980
8 czerwca 2023, 09:49Czuję każdą Twoją emocję, niech ten koszmar już się skończy. Dużo siły życzę.
Babok.Kukurydz!anka
8 czerwca 2023, 10:10Zaraz jadę po przyjaciółkę. Dziękuję. Plstresuje się na autostradzie, ale odpocznę psychicznie.
Krummel
8 czerwca 2023, 09:15Ten Twój teść jest jak z koszmarów. Nie wiem jak jego żona z nim wytrzymuje. On zawsze taki był, czy dopiero ostatnio mi coś odwaliło? Trzymaj się dzielnie!
Babok.Kukurydz!anka
8 czerwca 2023, 10:09Od zawsze. Rodzina mówi zawsze "on taki jest". Jak na jednej imprezie kuzynka podała kilka dań vege to wszyscy się zajadali i buraczane carpaccio zniknęło w mig, ale on musiał prawic jej morały, że jej jedzenie vege nie uratują żadnego zwierzęcia i że ona się nie zna i że rzeźnie będą zawsze istnieć.... I generalnie cały wieczór mądrości.
asik77
8 czerwca 2023, 08:06Ja czytam teraz Het diner fajny triller
asik77
8 czerwca 2023, 08:07Van Herman Koch
Babok.Kukurydz!anka
8 czerwca 2023, 10:09Zapisze sobie. Dziękuję.