Gdy miałam 18 lat i poszłam na studia, początkowo dojeżdżałam z domu. Pozwoliłam sobie narzucić studia w mieście, w którym nie chciałam być, bo moja mama chciała mieć nas blisko przy sobie. Więc jeździłam codziennie, czasem jadąc autobusem, który w mojej wsi zatrzymywał się o 5.09 rano. Ogólnie nie przeszkadzało mi to, mus to mus. W zasadzie do dziś mam takie nastawienie – mus to mus. Jak trzeba coś zrobić to to po prostu robię. Po co drążyć i wzdychać nad tym? Irytujące natomiast w tej jeździe było to, że jak już po 1,5h stania w autobusie [bo nie zawsze były miejsca siedzące], kiedy zimą zdarzało mi się omdleć bo autobus był zaparowany, było gorąco, a człowiek stał w zimowych ubraniach nierzadko z plecakiem w ręku – po tych 1,5 godzinie, po godzinnej jeździe autobusem na fordon, gdzie były budynki wydziału, po dotarciu na zajęcia, okazywało się, że panienki z fordonu przełożyły zajęcia na późniejszą godzinę, bo 8:30 im nie pasowała. Albo jak spóźniłam się na zajęcia z gleboznawstwa i dr Rolbiecki mi powiedział, że mam więcej tego nie robić, jakbym to sobie zaplanowała. Tłumaczyłam się, że autobus stał w korku bardzo długo i normalnie tak nie jest. „To się bierze wcześniejszy autobus”. Mówiłam mu, że to pierwszy jaki jedzie i korek był 10 km od miasta i nie mogłam sobie tego dystansu po prostu dość pieszo – z resztą kierowca i tak by mnie nie wypuścił. O wszystko trzeba było się tłumaczyć. Czemu nie mogłam wrócić między zajęciami do domu po fartuch laboratoryjny, którego zapomniałam. W końcu zamieszkałam w mieście.
Nie wiem czyj to był pomysł, mój czy rodziców. Wiem, że dla niech było to trudne. Przeszłam z wspólnego budżetu na jedzenie na osobny. Ze 120zł na bilet miesięczny na pks [który nie wszyscy przewoźnicy honorowali i czasami czekałam 3 godziny na kolejny autobus, bo PKS Gniezno miał w nosie, że mam bilet PKSu Inowrocław. PKS Piła z resztą też] przeszłam na komorne za pokój 450zł. Kupowałam rzeczy do domu dla siebie, jak swoje talerze, chochle i inne. Zbierałam ten majdan, z którym żyję obecnie. Wydawałam dużo pieniędzy i chyba gdyby nie fakt, że tata dostał pracę za granicą wtedy to nie dałabym rady się utrzymać. Wcześniej przez kilka lat nie miał pracy i wiem, że nie byłoby to możliwe.
Zamieszkanie poza domem zdecydowanie mnie ukształtowało. Na pierwszym mieszkaniu miałam dwie współlokatorki. Z resztą o współlokatorach mogłabym napisać chyba cały rok wpisów dzień po dniu. Miałam ich kilkadziesiąt przez całe życie i niektórzy z nich to bardzo barwne postacie. Z drugiej strony – ciekawe jak oni wspominają mnie? Justyna i Ewa – dwie koleżanki z liceum pojechały razem na studia do Bydgoszczy. Justyna studiowała ochronę środowiska na wydziale zootechnicznym, a Ewa inżynierię chemiczną na wydziale biotechnologii. Ewa ciągle siedziała we wzorach, ciągle robiła jakieś opracowania matematyczne na zajęcia. Justyna miała lekkie studia – takie zapchaj-czasówki. Kręciła się też grupka 3 chłopaków wokół tej drugiej – tak zwani bracia Osy. No i jakoś weszłam w tą grupkę i bujałam się po mieście z dziewczynami i Osami. Zamieszkałam z nimi na semestr letni i wydawało się wszystko okej – dziewczyny robiły sobie wokół pupy, jak to dziewczyny. Jedna na drugą była wiecznie o coś zła, ale trzymałyśmy się razem. Dopiero we wrześniu, jak przyjechałam po buty na mieszkanie, bo miałam jechać do taty do Francji w odwiedziny, dowiedziałam się, że zostałam wyrzucona z mieszkania. Kilka dni wcześniej były urodziny już nie wiem której i sobie popiły i pogadały i uznały, że ja je skłócam. Że ja jestem nie do wytrzymania i nie chcą ze mną już mieszkać. Było mi strasznie przykro. Nie miałam jak ogarnąć wyprowadzki, bo następnego dnia miałam już autokar na Lazurowe Wybrzeże, ale pojechała tam moja mama i mój chłopak i wszystko przywieźli do domu. To była dla mnie bardzo trudna sytuacja.
Później okazało się, że nasz wspólny znajomy – nie pamiętam już jak się nazywał, ale to był kumpel z gimnazjum mojego przyjaciela i spotkaliśmy się jakoś przy okazji imprezy w tym gronie – znał inną „prawdę” czemu musiałam się wyprowadzić. Otóż te dwie koleżanki z ogólniaka miały trzecią koleżankę z tego samego ogólniaka, ale rok niżej. I chciały, aby ta koleżanka z nimi zamieszkała. Po prostu ja byłam wzięta na pół roku, a od semestru zimowego miała się wprowadzić nowa dziewczyna. Taki był plan od początku i przez te wszystkie wspólne wieczory i weekendy, żadna nie pisnęła ani słowem.
Lekcja na całe życie – to że ktoś cie może lubić a ty lubisz jego – nie znaczy, że nie wykorzystuje cię do własnych celów. Nikt nie jest naprawdę przyjacielem.
W czwartek był trening siłowy – przedramiona i łydki. Lekko nie jest, bo te mięśnie – szczególnie mięśnie przedramion – mam bardzo malutkie i nieprzywykłe do takiej pracy. Myślałam, że będą zakwasy, ale nie. Myślę, ze jeśli je odpowiednio wzmocnię to może będę miała mniej problemów z nadgarstkami. Nadal udaje się utrzymać deficyt kaloryczny.
Amarylis za 2 euro będzie miał drugiego kwiatka. Zaś ten gratisowy z paczki ma już malutki dziubek liści. Koleżanka w pracy mówiła, że jej kiedyś amarylis tylko liście robił, więc mam nadzieję, że ten zachowa się lepiej.
Tulipany już masowo się zaczynają pojawiać. Muszę sobie zapisać w moim przeglądzie, że te są takie super wczesne. Hiacynty mają kwiaty zaś od dawna, ale wciąż nie chcą kwitnąć.
Zaskakująco dużo roślin się pojawia jak na tak brzydką pogodę jaką mamy – słońca jest naprawdę niewiele.
Zamówiłam sobie termometr do powieszenia w szklarence. Chcę zobaczyć jak faktycznie jest zimno na zewnątrz, a ile jest w środku. Jaka jest różnica temperatur. Używamy takich w pracy i choć wyglądają tandetnie, to swoją robotę robią.
Zaletą postów jest to, że mając tak duży deficyt kaloryczny po zjedzeniu obiadu, mam nadal miejsce na słodycze. Nie zmusiłabym ani jakiejś sałatki, ani więcej mięsa czy nabiału, ale drugi spust na czekoladę zawsze się otworzy. Nie wiem, jak to działa. Chyba dzieje się to gdzieś na poziomie świadomości bardziej niż fizycznym. Na początku postu próbowałam zjeść i zupę i obiad, ale po zupie miałam już dość. Musiałam odczekać trochę i usiąść do jedzenia obiadu na siłę. Głodu nie czułam.
Po pracy mam zawsze towarzystwo w pisaniu wpisów czy oglądaniu filmów. Ta kicia to w ogóle zabawna historia. Jest tak inteligentna i tak stanowcza, że czasem biorę koc tylko dlatego, że ona na mnie krzyczy. Przyzwyczaiła się, że po pracy siadam z komputerem i jak chcę coś porobić najpierw – wstawić pranie czy coś – to kicia jest bardzo poirytowana. Ona ma wtedy czas na głaskanie i leżenie na kocyku i wara tego nie zrobi. Więc chodzi wtedy za nami i można jej piłkę rzucić, można jej dać drugą porcję jedzenia, ale nie – ona chce kocyk.
Na początku pozwalałam jej trochę na kocu elektrycznym leżeć, ale kicia lubi ugniatać pazurkami, więc zadarła mi ten koc i się pogniewaliśmy. Poza tym może uszkodzić tak kabelki grzejące wewnątrz koca. Mam za to stary koc biedronkowy, który mąż dostał w paczce świątecznej zanim przyjechaliśmy do Holandii. no i to jest taki koc koci, bo ma dwie strony. białą stroną układam do mnie, bo nie ma na niej sierści, a niebieską do kota. W ten sposób mam bardzo ograniczoną ilość sierści w domu – kot ma swoje miejsca, gdzie mu wolno spać i gdzie ma zakaz wchodzić. Zakaz obowiązuje na każdy inny koc niż niebieski. I ta kicia jest tak mądra, że to rozumie. Ale na tyle jest czasem zdesperowana, że pcha się na niebieski koc, zanim ja się nim przykryję. I potrafi być tak, że ja jeszcze stoję z kocem w ręku, poprawiam sobie podusię na kanapie, a kicia już siedzi na dole koca na ziemi.
Czasem przyjdzie wieczorem, gdy siedzimy na kanapie i oglądamy film na dużym ekranie, i domaga się poleżenia z nami. Muszę wtedy wziąć specjalnie koc i położyć obok siebie jak mi za ciepło, aby kicia mogła się położyć. Ale ona nie położy się obok nas, ona musi się o nas oprzeć. Położyć brodę na łydce, plecami oprzeć się o udo. Ona musi mieć fizyczny kontakt z którymś z nas – najczęściej mną. Uwielbiam naszego kota.
Późnym popołudniem rozpadał się śnieg. Padał w piątek i padać ma dziś, ale wciąż jest na plusie więc się nie utrzymuje.
A ciebie jakie doświadczenie ukształtowało?
krolowamargot1
12 marca 2023, 17:10Banalnie, ale chyba decyzja o rozwodzie. Musiałam wziąć życie swoje i córki w swoje ręce, na emigracji. Potem było z górki.
Babok.Kukurydz!anka
12 marca 2023, 21:10Cieszę się, że decyzja okazała się słuszna
Alicja19722
11 marca 2023, 21:36Wyprowadzka z domu rodziców, później wyprowadzka z mojego miasta, choroba a później smierc przyjaciółki. Cykle wydarzeń niepowiązanych ze sobą a jednak na siebie i na mnie oddziałujących. Bardzo lubię czytać Twoje wpisy, są naprawdę ciekawe, często sprawiają, ze zastanawiam się nad wieloma pozornie prostymi sprawami czy wydarzeniami.
Julka19602
11 marca 2023, 10:31Wiem jak się musiałaś czuć. Sama to przeszłam i mimo upływu wielu lat na swojej drodze spotykam takie osoby. Kiedyś to mniej bolało takie potraktowanie, teraz bardziej boli i napawa smutkiem. Wpisy są długie , ale bardzo sympatycznie się czyta. Z przyjemnością wchodzę na Twoje strony pamiętnika. Pozdrawiam i miłego weekendu.
Trollik
11 marca 2023, 09:30Zdecydowanie wyprowadzka z rodzinnego domu i usamodzielnienie się a później wyjazd na stałe do Austrii...założenie własnej rodziny było kropka nad i
Kaliaaaaa
11 marca 2023, 08:15Emigracja i macierzyństwo... Dwa największe wyzwania i dwa największe źródła satysfakcji... Ale zgodzę się że wspolokatorzy uczą życia i ludzi:( Niektórzy zniknęli w odmętach przeszłości(w gniewie czy w milczeniu) ale i najbliższych przyjaciół poznałam mieszkając z nimi(dobre kilkanascie lat się przyjaźnimy). Lubie tmTwoje wpisy, mało kto tutaj tak analizuje różne aspekty (ja też nie) ale to skłania do myślenia nad swoim życiem ... Nasz kot ogląda z nami filmy...ale generalnie pakuje się mężowi na kolana, często asystuje w spotkaniach...do mnie przychodzi od święta, no cóż ma swoje preferencje...
Babok.Kukurydz!anka
11 marca 2023, 09:04czasem mam wrażenie, że moje wpisy są zbyt długie
Kaliaaaaa
11 marca 2023, 10:02Ja bym użyła słowa "wyczerpujące temat"... Ale ja mam tez tendencje do długich wpisów więc mogę nie być obiektywna... Ale to jest Twoja przestrzeń, więc to zawsze Twoja decyzja;)
Naturalna! (Redaktor)
11 marca 2023, 15:57Ja sie przyznam, że tak długich wpisów nie czytam, szczególnie jeżeli są napisane jednym ciągiem, bez chwili wytchnienia dla oka. Sama mialam w 2016 i później takie wpisy, większość z nich usunęłam, inne przeredagowałam na bardziej czytelne.
Babok.Kukurydz!anka
12 marca 2023, 08:10staram się robić akapity, bo sama też nie lubię słowotoku, zwłaszcza, że mam słaby wzrok i giubie się w linijkach tekstu.