Myślę, że wiele wyzwań stoi przede mną, ale nic jakoś super poważnego. Nadal zmieniamy okna – montaż miał być w poniedziałek, ale pogoda się skiepści i panowie przesunęli montaż, aż będzie sucho. Z polskim gamoniem z Lelystad wciąż walczymy – nadal nie wysyła nam numeru zamówienia, abyśmy mogli załatwić sami z fabryką brakujące części, których gamoń nie zainstalował i od roku o nich zapomina. Nigdy więcej polskiej ekipy, nigdy! Ponadto za 3 miesiące jadę rowerami z przyjaciółką na 10 dniową wycieczkę z namiotowaniem. Wciąż nie wybraliśmy z mężem, gdzie jedziemy na wakacje. Szwagier ma 40-tkę, więc fajnie byłoby wpaść do Polski. Rodzice za rok mają 40 rocznicę ślubu, więc wtedy pewnie pojedziemy zająć ich mieszkanie i karmić koty, kiedy ich wyślemy na jakieś wakacje. Będzie tez komunia u bratanka, więc to można połączyć i rodziców wysłać na rocznicę miesiąc wcześniej. Tak czy inaczej… wyzwanie na najbliższe pół roku…. Bieg w Schagen chcę zaliczyć, więc trzeba się przygotować na to.
Jednak największym wyzwaniem jest utrata wagi. Na ciągłym tyciu tracę pieniądze. Wyrzucam lub wydaję ubrania, które lubię. Muszę kupować ubrania, które wiem, że i tak nie będą dobrze na mnie leżeć. Wstydzę się biegać za dnia. Krępuję się, że wkrótce w szklarni będę musiała pracować w bluzkach z krótkim rękawkiem i odsłonić ciało, które do tej pory chowałam pod pikowaną kamizelką. Jedziemy na tą wycieczkę i znów ubiorę ubrania, w których nie będę chciała mieć zdjęć z fajnych miejsc, bo moje ciało będzie psuło odbiór zdjęcia. Mam już dość swojej wagi. Chciałabym wreszcie wrócić i zostać na tych 60 kilogramach. Jeśli mniej to nawet lepiej, ale te co najmniej 60 żeby osiągnąć i utrzymać.
W piątek trzymałam całodniowy post. Około 34 godzin – początek w czwartek wieczorem, po Ince wypitej pod kocykiem, a koniec w sobotę rano, jedząc świeżo upieczony chleb z tatarem na śniadanie. Myślałam kilka razy, że się złamię, ale nie byłam mocno głodna, więc udało się wytrzymać.
Myślę od jakiegoś czasu nad ramadanem. W zasadzie od ostatniego ramadanu. Nie jestem wierząca i nie chodzi tu o wiarę. Podobało mi się jednak, jak rozmawiałam kiedyś z Guillaume – francusko-algierskim muzułmaninem, który był na stażu u nas w firmie. Mówił on o tym, że muzułmanie nie piją alkoholu, kawy czy coli przez substancje psychoaktywne w nich zawarte. Tak wiem, są też muzułmanie, którzy piją, palą i ćpają – tak jak katolicy, którzy jedzą mięso w piątek i wigilię, a w wielki post to już w ogóle. Jednak Guillaume był wierzący, miał 19 lat i był żonaty i ogólnie był wesołym chłopakiem, który chętnie mówił o swojej religii. Z jego opowieści islam mi się spodobał, z resztą rozmawiając z Irakijczykami też miałam poczucie, ze to fajna religia. Ale bądźmy szczerzy – religia jedno, wyznawcy drugie. Katolicyzm każe kochać wszystkich, ale nienawidzić gejów. Judaizm każe kochać, ale nienawidzić niewiernych. Islam ma podobnie, choć najbardziej przeraża, ze są oni pewnie ostatni, którzy ucinają głowy w imię boga. Dlatego wolę od każdego boga trzymać się daleko – a raczej od ich wyznawców, bo nie wierzę w istnienie żadnego boga. Ale wracając do „G” [tak kazał się nazywać, bo Holendrzy i Polacy nie potrafili wypowiedzieć jego imienia] – mówił on, że kiedy człowiek nie pije alkoholu, który zmienia jego zachowanie, kawy, która zmienia percepcję, czy coli, która też daje kicka bo cukier i kofeina, to staje się bliższy bogu i drugiemu człowiekowi. Że musisz stać się dobry dla ludzi pomimo braku stymulacji. Że to nie jest trudne być miłym i spokojnym będąc na lekach uspokajających, ale należy być życzliwym i pomocnym, kiedy zmierzasz się z życiem „na sucho”. Podobnie mówił o ramadanie. Kiedy przez cały dzień nie jesz i nie pijesz to stoisz przed wyzwaniem sam ze sobą, ale także przed wszystkimi dookoła. Będziesz widział jedzenie dookoła, czuł jego zapach, będziesz widzieć ludzi, którzy jedzą. I Twoim zadaniem jest być silnym wewnątrz siebie i nadal miłym i pomocnym poza sobą. Że jak opanujesz swoje instynkty i emocje kiedy morzy cię głód i pragnienie, jesteś w stanie dokonać wszystkiego.
Podobny mindset mają Holendrzy. Jadą wszędzie tymi swoimi rowerami, czy pada, czy wieje, czy zimno. I jak już z nich schodzą, to mają pozytywne nastawienie do świata, jak człowiek, gdy przebiegnie piątkę. Jeśli pogoda nie jest ci straszna, to podołasz każdemu wyzwaniu. To wtedy możesz pracować, możesz siedzieć w szkole te kilka godzin, bo właśnie dokonałeś czegoś trudnego i przeżyłeś. Potem jeszcze rundka do domu czy na siłownię i dzień odfajkowany.
Więc chcę spróbować ramadanu. Zobaczyć, jak na mnie wpłynie. Zaczyna się on za 18 dni, ale teraz mam powera i myślę by nie zaczynać od 23 marca, ale od najbliższego poniedziałku. Wg apki, którą ściągnęłam do śledzenia pór postów, powinnam nie jeść od około 4 rano, kiedy w Holandii robi się widno, ale jeszcze nie świeci słońce. Zacząć jeść mogę przez 19, kiedy słońce zachodzi. To daje mi taki OMAD. A te już robiłam. Więc jeśli odjąć od tego nazwę ramadan, odjąć konotacje religijne, dodać aspekt odchudzający – to mamy po prostu dietę. Żywienie. Jeśli dodać do tego jogę, to mamy posty takie jak w buddyzmie. Więc nazwa nie jest istotna, tym bardziej, że ramadan w tym roku zaczyna się od 23 marca, więc moje posty nie będą ramadanem. No i nie zamierzam się modlić, chyba, że do wielkiego latającego potwora spaghetti o nitkę makaronu i klopsika z sosie.
Zmieniając temat – kupiłam w Aldi zestaw do wysiania ogórka. W środku była paczuszka z ziemią i paczuszka z nasionami. Po złożeniu opakowania powstaje mała szklarnia.
Na razie stoi ona na parapecie w kuchni koło rzodkiewek.
W pracy nasadziłam się z kolegą. Od poniedziałku posadziliśmy wszystkie rośliny w czarnych doniczkach widoczne poniżej. W nadchodzący poniedziałek mają przyjść jacyś klienci oglądać nasze roślinki. Te po prawej już opatentowaliśmy i sprzedajemy ich nasiona do firm, które później sprzedają rośliny do sklepów ogrodniczych w Europie, także w Polsce. Sami też sprzedawaliśmy całe wózki roślin na giełdzie kwiatowej, ale biorąc pod uwagę, ze mamy tylko dwójkę pracowników – mnie [Maję] i Gucia to robota w masówce jest nie dla nas. Zajmujemy się hodowlą.
Po pracy odstawiłam męża na pociąg, aby wrócił do domu sam [koledze, który miał odwieźć go do domu padło auto i na szczęście pociągi jadą z przesiadką na autobus do naszej wsi w niecałe chyba 25 minut. Plus pan kierowca powiedział mężowi, że nie musi kupować biletu, więc tylko za pociąg zapłacił. Swoją drogą zastanawiam się o co chodzi, czy wiązało się to ze strajkiem pracowników komunikacji zbiorowej w Holandii czy po prostu nie działał biletomat? Ja zaś pojechałam do koleżanki i poszłyśmy sobie na spacer po wyspie Luna, którą zbudowano sztucznie i na niej powstało drogie osiedle bloków i domków. Wzdłuż ścieżki rowerowej jest pas zieleni, oddzielający ulicę od dzieci na rowerach, i jest on wysadzony wiosennymi kwiatkami.
Jest to dośc ruchliwa ulica, bo łączy ona kilka osiedli ze sobą. O ile u koleżanki pod domem nie ma żadnego ruchu, to jak się już wyjdzie dalej to bywa głośno i ruchliwie. Miałam kupić dom niedaleko niej, ale cena podskoczyła wtedy o 20 tys euro w jeden dzień i zdecydowaliśmy się nie brać udziału w licytacji. Albo byśmy wydali tą kasę na podbicie ceny, albo na meble. Wybraliśmy meble.
W domu byłam koło 19tej i miałam kryzys głodu. Jednak wytrwałam. Tyle co wypiłam sobie cieplutką Inkę i poszłam spać.