W końcu ruszył zastój. Na wadze różnica tylko pół kilo w dół, ale za to w obwodach poleciało po 1 cm w brzuchu, udach i biodrach na raz, więc to dużo. Ćwiczenia 6 dni w tygodniu zaczynają wchodzić mi w krew. Dziś zaczynam pilates. :D To tak jako dodatek, no i jeden dzień ćwiczenia będą w przedpołudnie, więc wieczór będę mieć wolny. Bo ostatnio ćwiczę raczej wieczorami, kiedy młodzież zasypia. Stał się tak absorbujący i niecierpliwy, że czasem już po 10-15 minutach moich wygibasów zaczyna się denerwować. Zatem żeby mieć te 30-40 min spokojnego czasu na poćwiczenie, wolę to zrobić wieczorem. A jeśli nawet robimy wspólne wygibasy w ciągu dnia, to jest to po prostu dodatkowa aktywność.
Zaczyna być nieźle. Wiem, że jeszcze długa droga przede mną, ale coraz częściej jak patrzę w lustro, myślę, że tragedii już nie ma. Może nie jest jeszcze dobrze, ale tragicznie też już nie.
Z jedzeniowych niusów:
- Ostatnio na kolację królują sałatki (ile można wcinać serki wiejskie... ;p). Pychota.
- Czas wrócić do "dnia bez słodyczy". W ostatni piątek się udało. :D