Wróciłam dziś do pracy po okresie świąteczno- urlopowym i po jednym dniu wygonili mnie na jeszcze jeden dzień urlopu, więc wracam do obiegu dopiero 4 stycznia.
Dzisiejszy ranek wykorzystałam na wybranie się do salonu kosmetycznego, w którym mają urządzenie zwane Power Slim Activ. Mąż mnie zasponsorował kaską na święta. Urządzenie wygląda trochę jak orbitrek, tylko z tyłu i z przodu są lampy, które po 3 minutach uaktywniają, a potem pobudzają spalanie tkanki tłuszczowej. Nie będę opisywać szczegółów, bo takie informacje znajdziecie łatwo na necie. Urządzenie wygląda tak (ta na fotce to nie ja, a szkoda, mogłabym mieć taką ładną buzię):
Na moim nie było telewizorka, tylko licznik, jak na normalnym orbitreku. Robi pomiar spalanych kalorii, prędkości i pokonanych kilometrów, czasu ćwiczeń i chyba jeszcze tętna.
Najpierw dostałam w niewielkim opakowaniu krem do posmarowania ud i brzucha. Starczyło jeszcze na pośladki. Zgodnie z zaleceniem obsługującej mnie pani ubrałam się w krótkie spodenki i sportowy stanik, by jak najwięcej ciała było odkryte. Sugerowała strój kąpielowy, ale nie mam dwuczęściowego, więc stanęło na w/w. Kompleksów przy tym nie miałam, powtarzałam sobie: to po to, żeby było już tylko lepiej. Dostałam też małą butelkę wody, że też wszystkie siłownie tak nie mają.
Ćwiczy się na tym pół godziny. Lampy grzeją z każdej strony i ma się fajne poczucie dobrze zmachanego ciała. Żeby się zbytnio nie skupiać na liczniku podglądałam teledyski na ściennym telewizorze. Potem na 15 minut wchodzi się jeszcze na platformę wibracyjną. Przy wyprostowanych nogach urządzenie działa na brzuch, boczki, pupę, na ugiętych- na uda i łydki. Potem pani mnie pomierzyła, żeby po jakimś czasie zarejestrować czy są postępy. Zrobiła rano własne pomiary to sobie jutro porównam. Czemu już jutro? Bo urządzenie reklamuje się bardzo szybkimi efektami widocznymi już po pierwszych ćwiczeniach. W takie cuda nie wierzę, ale dziewczyny ćwiczące obok są już na drugim karnecie i bardzo sobie chwaliły efekty. Ja czuję teraz całe łydki, więc coś tam jednak popracowało.
Zapomniałabym, do jutra mają tam promocję i za dzisiejszą wizytę zapłaciłam całe 10 zł. Normalnie pojedyncze wejście kosztuje 20, a karnet 150. Jeśli chciałabym zrezygnować z platformy, to 130. Kusi mnie ten karnet, chciałabym spróbować czegoś innego, nowego. Blisko mam tam z pracy. Tyle, że w najbliższym czasie czeka mnie wizyta u lekarza, który nie byłby zachwycony tym, że teraz ćwiczę.
A wy? Miałyście może do czynienia z tym urządzeniem? Może chodziłyście na jakieś zabiegi, nie tylko na siłownię? Wiele z Was ćwiczy w domu, ale może dla odmiany któraś korzystała z innych wariantów?
Ps. z 31.12: Zmierzyłam się, faktycznie centymetrów ubyło. W brzuchu 2cm i biodra 1 cm. Rozczarowana jestem nieco brakiem zmiany w udach, ale i tak największą zmorą jest mój brzuch, więc wyjście oceniam na plus, dzisiaj idę drugi raz, potem przerwa do 4 i będę myśleć co dalej. Waga nadal: 69,90.
aluna235
31 grudnia 2015, 10:19Nigdy nie byłam w takim salonie kosmetycznym, ale chętnie skorzystałabym z takich i podobnych zabiegów. Szkoda, że barierą jest cena takich zabiegów. Usciski
Anulka_81
31 grudnia 2015, 01:06Wow, fajowe, nawet o czymś takim nie słyszałam:-)))