Stwierdziłam, że skoro nie mam żadnych planów na weekend (prócz nauki), że spotkanie towarzyskie z A. i G. odbębnione, to nie ma sensu kisić się w domu. Pojechałam z rodzicami do domku na wieś.
Najlepsza. Decyzja. W życiu.
Tym bardziej, że w staw jest niemal kompletnie wypełniony wodą. Trochę brakuje, ale można się chlupać. I pływać. Dzisiejsze popołudnie na przemian spędziłam na kocu na trawie, czytając książkę i w stawie, pływając.
Teraz jesteśmy po grillu, siedzę na świeżym powietrzu, przy mniejszym oczku wodnym, piję herbatkę i relaksuje się.
Bilans:
śniadanie (11.00) 3 naleśniki pełnoziarniste z truskawkami i musem truskawkowym
obiad (14.30): talerz barszczu białego,kawałek gotowanej kiełbasy
podwieczorek (16.30): duże jabłko, truskawki
kolacja (19.20): dwa kawałki grillowanej piersi z kurczaka w marynacie jogurtowo-musztardowej, sałatka z ogórka, pomidora i cebuli
trening: 40min pływania + 25min biegania
wannabelean
13 czerwca 2015, 21:18Super, zazdroszczę tego relaksu! :)