Jest moc. Wreszcie pokonałam barierę 10km. Może nie w zachwycającym czasie, bo do świetnych wyników daleko, ale udało się. I, o dziwo, biegło mi się dziś wyśmienicie. Najlepiej chyba na ostatnich trzech kilometrach. Zwykle biegam w stylu "świński trucht", a dziś... nazwałabym to bieganiem. Skoro osiągnęłam 10km, to teraz muszę popracować nad tym, by tę samą trasę przebiec poniżej godziny.
Praca magisterska oddana do ostatniego sprawdzenia, już niedługo będę drukować i bindować. Rozliczyłam się z praktyk. Bujałam się z tym od września. Jutro kolokwium z najnowszych zjawisk kulturowych. Te wszystkie postkolonializmy, gendery,geopoetyki, kicze i kampy... Nie chcę mi się uczyć. Zapomniałam już, jak wygląda kolokwium. Ale to już ostatnia prosta, w połowie czerwca obrona koniec pięcioletniej przygody ze studiami.
Bilans:
przed bieganiem (8.30): pół banana
śniadanie (10.30): pięć łyżek domowego muesli z koktajlem bananowym (pół banana, kefir, cynamon)
obiad (13.00): makaron pełnoziarnisty z tuńczykiem w świeżych pomidorach, z oliwkami czarnymi i zielonymi
podwieczorek (w planie: 16.00): ogórek, rzodkiewka z jogurtem greckim, małe jabłko
kolacja (w planie 19.00): sałatka z rukoli, pomidora, ogórka, rzodkiewki, szczypiorka, koperku, jajka, z odrobiną jogurtu)
trening: https://www.endomondo.com/users/22258322/workouts/...