Nie zartowala sobie dzis ze mna waga - kolejny spadek. Dobijam do wagi z paska. Jeszcze troche i bedzie. Moze tydzien przy dobrych wiatrach. I sile w nogach. I ciele.
V dalej w szpitalu. Nie zanosi sie zeby go wypisali ani na swieta, ani zaraz po. Jako przykladna narzeczona nosze do szpitala owoce i inne jego zachcianki. A w miedzy czasie sie martwie.
Cisne wiec wyzwanie, dorzucam bieganie kiedy czuje ze nogi dadza rade ( np dzis) i tesknie spogladam na wino. Jeszcze nie.
Gdzie te czasy ze w 35min 5 km robilam? A nawet ponizej...no gdzie one sa? W tlustej dupie..oto gdzie. Balast sam sie nie zbudowal.to i sam sie nie rozejdzie. Praca, praca i jeszcze raz praca.
Okien myc nie musze, tylko ogarne dzis moze mieszkanie i basta. Dzis i jutro wszystko pozamykane i tlumy wala za miasto do domkow. Az im zazdroszcze. I to nie nawet ze posiedza nad woda - bo w cieniu 8 stopni a juz poludnie - a tego ze sa razem. Ja z moja rodzina od 4 mcy nie zamienilam slowa a teraz V jest w szpitalu. Kiepsko. No kiepsko. Ale jak to mowia, co cie nie zabije to cie wzmocni.
Podobno.