Nie wiem ile z Was oglada Youtuberow..ja mam kilku do ktorych zagladam czesto. Jednym z nich jest Gonciarz. A pisze o nim, bo tydzien temu przebiegl maraton w londynie (jak ja tesknie za tym miastem) i wcz puscil bloga o bieganiu. I o tyle expert z niego zaden tak ta gadka zainspirowala mnie by dzis ruszyc tylek nie na byle co aby porobic ale na bieznie isc. I na 10km. (Bo mialo byc silowo ale nie lubie tlumow i gapiow)
Wpierw stwierdzilam ze jak polece to dolece. Ale w sumie chcialam sprawdzic w jakim tempie na spokojnie 10km przebiegne. Bo tak jest najlepiej. Widac od razu gdzie sie stoi z forma. Podobno czas ponizej 6min na dystansie X to juz jest OK..na luzie dzis i bez presji 6 40. Wiec jest o co walczyc.
A dzis? i juz odpowiedz znam.1h 8minut. I teraz pytanie czy to dlugo. Czy moglo byc lepiej. No na pewno. Wczoraj biegnac interwaly na 5km odcinku podbijalam predkosc od 10 km/h i na koniec doszlam do uwaga. 17km/h. Myslalam ze sie zabije na biezni ale te 30sek dalo rade dwa razy wyciagnac. Wiec mozna?mozna. Kwestia tego ze chce znowu sie rozbiegac. Biec dluzej bez jezora na wierzchu. I taki ten bieg dzisiaj wydaje mi sie ze byl. Bo sily jeszcze mialam. Takze wychodzi na to ze pociskanie interwalow daje wymierne rezultaty. I to cieszy. Mysle ze w 1h da sie to zrobic. Kwestia treningu. Juz pomijam ze pierwsze 3min szlam gapiac sie w komrke bo to przeciez czas doskonaly zeby komus sie przypomnialo ze cos chce..
Tak wiec jak na chwile obecna ide za ciosem i pakuje motywacje do kieszeni. Niech za szybko nie odchodzi..wzajemnie sie potrzebujemy;)
Z V znowu sielanka..burze sa nieuchronne. Monotonia by mnie wykonczyla.