Nie ukrywam,ze dzis moje sponiewierano cialo doczekalo sie odpoczynku i w nagrode chyba za to szklana sucz w koncu odpuscila nieco i waga spadla o 0.6 kg. I wiem ze to niewiele jak na taki czas. Glupi by policzyl ze tak to nie ujedziemy z koksem;))
Ale. Ale co ma byc to bedzie. I jakos wlosow z tego powodu sobie nie wyrywam (bo wypadaja same na potege z okazji anemii i tarczycy;D) Tymbardziej ze cm jakos tam, ale leca w dol czy moze raczej slimacza sie w dol...;))
Wczoraj troche ponad 2000kcal ale to juz ujmowalo szklanke winka po pracy. Bo stoi karton otwarty od urodzin i jak go niebawem nie skoncze to rownie dobrze moge to spuscic w toalecie. Gdzies mi wyskoczylo - w jakims kalkulatorze ze na spadek 0.5 kg na tydz powinnam jesc ok 1800 kcal. Co w zasadzie jest bardzo wykonalne. Ale 1950 zawiera male grzeszki .. no zobaczymy.
Zakupy juz na jutro zrobione. Dzien wolny a wiec dzien rybny. Na kolacje dorsz i salatka.. na obiad ziemniaki w mundurkach i sledz w smietanie! Tak po polsku. Jak to mama mowi, postny obiad. Ale tal mi nagadala ze ona zrobi w wielki piatek .. wiec tez nabralam ochoty.
Kupilam cos co wg google translator jest sledziem. Na obrazku sa kawalki sledzia z cebula.. ale nie bylam pewna czy to aby nie okaze sie cos dziwnego.. albo o zgrozo sledzie w oleju ktorych nie lubie. Dzis wiaderko otworzylam i viola! Przywitaly mnie sledziowe 'matjasy'.. troche slodkie - bo posmakowalam i troche jak na moj gust za drobno pokrojone- ale jak sie nie ma co sie lubi to sie lubi co sie ma - nadadza sie na jutro;)