Zakwasy w barkach, rekach nie nie daly mi zrobic nic poza cardio. Nie zeby jakos rozpieral mnie nadmiar energii bo wlasciwie to powinnam dzis odpoczac. Ale. Jutro sobota wiec wtedy bedzie labaaa!
A na biezni oszukalam swoj mozg w sprytny sposob. Wpierw ustawilam czas na 30 i jak spadlo do 9 minut dorzucilam kolejne 10 i tak az do wybiegania 1h. Nie zaprzeczam, ostatnie 7min to juz byla walka samej ze soba. Ale skoro juz sie uparlam, to trzeba bylo to wykonac. 801 kcal i 9.45 km. Ufff.
V zrobil swoje placki na drugie sniadanie..akurat na czas .Wrocilam styrana i wyglodniala. Apropos michy, wczoraj znowu ok 1950 kcal. Wiec kolejny dzien w ryzach.
W tym tygodniu spalone lacznie:
1800 kcal |
Chyba ze jeszcze dorzuce cos w ndz. V bedzie lecial, wiec co mam siedziec w domu i miec dola jak mozna sie zdrowo spocic...jutro na bank odpoczynek, bo juz teraz po drzemce ledwo co podnioslam sie z lozka.