Miska wczoraj znowu w okolicach 1950 kcal. Czyli jest OK. Dzis czulam jeszcze nogi, ale zebralam sie w sobie i poszlam. Na hantle i kettle. Pieknie sie zlozylo bo miejsca pod lustrami bylo az nadto.. nawet na tricka moglam sie powyginac kolo laweczki.. i uwaga - cable machine! Naoogladalam sie jak to sobie podniesc posladki.. wiec przypielam noge w uprzez i wio..;) poki co to male obciazenia bo nie jestem przekonana czy dobrze sie ustawiam.. ale z czasem jakos to ogarne. Bicek i wioslowanie na cablu - pieknie sie robilo. Tak waski nachwyt dla odmiany poczulam dobrze. 40min zlecialo raz dwa. Ogladalam we wtorek instuktaz jak sie bawic malym kettlem.. i prawidlowo go podnosic i zarzucac na ramie... wszystko jakby w zwolnionym tempie ale 2 serie po 10 zrobilam.
Mysle ze moja glowna wada jest to ze szybko sie zniechecam jesli mi cos nie wychodzi. Probowac moge ale jesli dalej czuje ze cos jest nie halo, rezygnuje z fochem. Wiec do kettla podrzucania wole podejsc powoli i to ogarnac porzadnie. Mysle ze z czasem sie polubimy. I moze goblet squat nie bedzie mi sie kojarzyl z siadaniem kibelek:)
Wyszlam z trzesacymi sie rekoma.. jednak bardzo krotkie przerwy miedzy cwiczeniami na rozne partie sa bardzo fajne. Czas leci szybko i zapal nie maleje. I o to chodzi.
Zaraz do pracy... Mam taki skrzetny plan jesc lzej pod nieobecnosc V. Co by szczeka mu upadla nizej jak zobaczymy sie za 2.5 tyg. Nie zrozumcie mnie zle, on zauwaza moje wysilki, komplementujr zmiany choc twierdzi ze dla niego moglabym byc i grubsza. Ale moje widzi-mi-sie bierze gore..i jest plan ogarniecia sie..Ale co.z mojego planu wyjdzie to inna sprawa. Choc dzis w ramach 2 sniadania mialam dorsza i surowke..wiec trzymam sie planu;)
I daje sobie czas.