Znowu przestał się odzywać. Myślałam, że umarł. Tym razem naprawdę. Jakaś część mnie (tym razem:) była na to gotowa. W końcu wypłakałam już swoje...Ale nie, odezwał się. Już nie ze Stanów. Lekarze stwierdzili, że nic już nie można zrobić, że umrze. Dali mu wybór - powrót do domu, do rodziny (Indie). Albo śmierć w małym pokoju w nowoczesnym szpitalu w Arizonie. Więc poleciał spowrotem. Wrócił do rodziców.Do Delhi.
Większość dni przesypiał otępiały lekami. Jak nie spał, rozmawialiśmy. Właściwie to ja mówilam, bo to ja miałam jakieś tam życie. On siedział, a właściwie leżał w łóżku...Jakiś znajomy pożyczył mu kamerkę - w końcu mogłam go zobaczyć.A minęło tyleee czasu.
Oczywiście - pierwsze co - rozryczałam się. Bo szczerze to myślałam, że raczej się już nie zobaczymy. Wyglądał dziwnie. Niby tak samo,ale inaczej. Leżał na łóżku, na głowie miał zawiązaną białą bandanę..Gadaliśmy, gadaliśmy...
Na przestrzeni kilku tygodni temat mojego przyjazdu był wałkowany wielokrotnie.. Nie przeszkadzało mi, że był kaleką. Że przyjazd tam wiązałby się z byciem jego 24h/ dobę opiekunką. Jego rodzice najmłodsi nie byli, a on sam miał trudny charakter..Tu nie trzymało mnie nic. Nie miałam pracy, mieszkałam z rodzicami, więc nie musiałam się przejmować się wypowiedzeniem umowy, opłatami.. nie miałam nawet telefonu na abonament. A wyjazd tam kusił i nęcił. Wiedziałam, że umrze wkrótce, ale na swój sposób się z tym pogodziłam, a chciałam jeszcze choć raz tam być.
Pamiętam że była końcówka września. Nie widzieliśmy się wtedy już 6 miesięcy. Podjęłam decyzję- Jadę. Plan zakładał pobyt na 3 miesiące.Pozostało zdobycie kasy na bilet (2300zł). Nie miałam takich pieniędzy (o pieniądzach na sam koniec), i nie było opcji żeby tyle zarobić w krótkim czasie. Angielskie konto wyczyściłam do zera...polskie też. Pozostała rozmowa z ojcem. On mniej więcej orientował się w sytuacji, w odróżnieniu od mojej matki - nie skomentował niczego. Spytał tylko na kiedy chcę pieniądze i kiedy chce lecieć. Kochany tatuś:D
Zalogowałam się na skype, on już był..chciałam mu powiedzieć, że w końcu rozmawiałam z rodzicami, że mogę przylecieć za 2 tygodnie, że wszystko załatwione...tylko się pakować..i załatwiać wizę. Jezuuu jak ja się cieszyłam..
I wtedy on powiedział, że musi mi coś powiedzieć. Zdjął bandanę z głowy - a tam włosy, zrzucił kołdrę - a tam nogi. Siedziałam tam, patrzyłam na niego - czułam, że zaraz eksploduje mi łeb - jakby przyjebała we mnie wielka ciężarówka i mózg miał wylecieć na zewnątrz..Uczucie dosłownie nie do opisania...
Jak już odzyskałam mowę, spytałam tylko dlaczego?
Dlaczego mi to zrobił. I wiecie co powiedział?
Że to była kara. Kara za to, że go zdradziłam**.
Zatrzasnęłam laptopa, i tak siedziałam..i siedziałam...i ryczałam. 10 m-cy trzymania mnie w zawieszeniu od życia przez jego widzi mi się.. 10 m-cy ciągłych kłamstw.
Nagle do pokoju weszła moja mama, spojrzała na mnie i spytała co się stało...wydukałam (dosłownie), że to wszystko było kłamstwem, że nigdy nie miał raka, nigdy nie amputowali mu nóg, nigdy nie był w Arizonie..A moja mama na to (na cały głos): A TO CHUJ JEDEN!!!! (to było całkiem zabawne;D). Przyniosła mi drinka..potem całą butelkę. Piłam i piłam i piłam..żeby zapomnieć.
I tym oto zabawnym akcentem kończy się moja niezabawna historia..taki scenariusz na film. Czasami jak to opowiadam znajomym (bo dziwią się że przecież jestem taka super-zabawna i ładna-), to pytają czy to jakiś film? Bo tak to wszystko brzmi...tyle że definitywnie bez happy endu, a jak nie lubie takich filmów..:D 4 lata wyjęte z życiorysu i kolejne 2 po tym wszystkim na lizanie ran.Usłyszałam gdzieś, że jak dochodzi się do siebie po związku, przez połowę czasu w jakim się w nim było. U mnie ta reguła też mniej więcej się potwierdziła..więc może coś w tym jest?
* - potrzebował pieniędzy na przeprowadzkę/wynajem domu/depozyt - skoro się znaliśmy, pożyczyłam mu oszczędności - które potem co miesiąc mi spłacał. Kiedy oddał wszystko, chciał pożyczyć znowu. Skoro oddał raz, czemu miałby nie oddać? No właśnie... nie oddał. Całe oszczędności, kilka tysięcy funtów, przepadły.
** - on miał manię na punkcie tego, że mogłabym znaleźć sobie kogoś. jak już tu pisałam, wyrzucał kolesi, z którymi świetnie się dogadywałam..Włamał mi się na fb..Chciał mieć pewność .. Ja zawsze tłumaczyłam mu, że nie jestem nim. Że wcale nie muszę być z nim, po prostu tego chce.. a po co miałabym go zdradzać? Przecież wystarczyłoby go zostawić i znaleźć sobie kogoś nowego. Normalnego. Bez zobowiązań.Obrączki. Dzieciaka. Ale on zawsze szukał dziury w całym. I coś sobie zwyczajnie ubzdurał.
lovecake33
27 sierpnia 2013, 18:44Ano... nie wiem co napisać. Że życie toczy się dalej? Że będzie dobrze? Musisz sama to poukładać w głowie i w sercu. Że tez tacy debile po ziemi chodzą... Trzymaj się!!!
VitaEmma
25 sierpnia 2013, 13:09Więc nie tylko ja trafiam na popieprzonych debili...