Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Mr Sumit - historia drania nad draniami! Cz.2


Siedząc na fotelu naprzeciwko, widziałam jak się patrzy. I wiedziałam, że jeśli się ruszę, choćby o kawałek, to skończymy na dywanie:D Więc siedzieliśmy tak kilka godzin, pijąc piwo i gadając o dupie maryni. A ja biłam się z myślami.. bo nie tak to sobie wyobrażałam. W końcu miałam faceta! Z którym, jak mi się wydawało wtedy byłam szczęśliwa.

Monotonia...- gwóźdź do trumny każdego związku. Mieszkaliśmy razem, pracowaliśmy razem. Widziałam go 24h/dobę.Żarty, które kiedyś mnie śmieszyły, teraz działały na nerwy.K. był jaki był- dziecinny, pierwszy raz za granicą, tęsknił za rodziną ..A Sumit? Jak to w romansach- zupełne przeciwieństwo. Inna kultura, inna religia. Zero stękania i nuta egzotyki. Po długim czasie, ktoś był w stanie mnie czymś zaskoczyć!A to samo w sobie było już jak... jak wisienka na torcie! :D

Po kilku tygodniach od przeprowadzki, polecieliśmy do domu na wakacje.3 tygodnie z rodziną, to jak dla mnie zdecydowanie za długo. Lubiłam swoje życie w UK, lubiłam tą wolność..dom domem, ale żeby mój facet zapomniał o moim istnieniu na cały ten czas? Nie oddzwaniał..nie odpisywał na sms. Przyjechał do mojego miasta na 1 dzień.Miał dla mnie kilka godzin, i wracał.I słuch o nim zaginął.W końcu zadzwoniłam, a on na mnie z ryjem, że spał i mu przeszkodziłam.. No skoro tak. To już więcej się nie odzywałam. Siedziałam na yahoo i zabijałam czas. Brakowało mi kogoś do pogadania. Z polskimi znajomymi już się widziałam, a po 6 mcach przerwy ciężko mieć nowe tematy..I wtedy ni z tego, ni z owego, odezwał się on. Smsy,telefony, chat na yahoo. Ja żaliłam się na K, on na żone. Ja narzekałam na nudę, on na pracę.. Takie 2 zrzędy na odległość:)

Krótko przed moim powrotem, temat iskrzenia między nami wypłynął w rozmowie..Lepiej to napisać, niż powiedzieć w twarz.Wiadomo.A tak,raz kozie śmierć!Mimo że wiedziałam, jaka jest sytuacja w jego życiu (zaaranżowane małżeństwo, małe dziecko, teściowe na głowie przez 6 m-cy) i że nic z tego nie będzie. Mimo to, wydusiłam to z siebie.A on mi na to, że on czuje to samo..że też pamięta tą przeprowadzkę, i to co wtedy czuł..i co z tym zrobimy.Jak to co, nic. Odpowiedziałam.

Wróciłam do UK, do pracy. Robiłam co mogłam, żeby go ignorować,ale to było ciężkie, bo iskry szły od samego przebywania w tym samym pomieszczeniu, a przecież jeździliśmy i pracowaliśmy razem. Tłumaczyłam sama sobie, że przecież jest K. (a posypało się jeszcze bardziej między nami, bo nie potrafiłam pogodzić się z jego ignorowaniem mnie przez 3 tyg), że bardzo głupio byłoby zrobić coś, czego pożałowałabym od razu...zresztą, kto by chciał być tą 2? Chyba tylko jakaś masochistka.

Gdybanie gdybaniem, rozum rozumem.A serce swoje. Czasami małe rzeczy czynią człowieka szczęśliwym. Małe, drobne rzeczy. Coś co oderwie nas od codzienności, rutyny, nudy. 

I tak to się zaczęło. Hamulce puściły.Z perspektywy czasu, wiem że zrobiłabym to znowu. Nad pewnymi rzeczami nie da się zapanować. Albo może się da, gdyby tak naprawdę się chciało? Tyle że straciłam rozum do reszty. I się zakochałam. K, powiedziałam prawdę, rozeszliśmy się. On widział, że coś się kroi, a ja nie chciałam go ranić..

Czas leciał..miesiąc gonił miesiąc, a ja czułam się jak narwana 16tka..Fakt, że on miał obrączkę bolał jak cholera. Znałam jego żonę z widzenia. Słyszałam przez ścianę jak się na siebie drą wieczorami...Po pewnym czasie (w wyniku pewnego zajścia,ale nieważne), zdecydował się na przeprowadzkę (za pożyczone ode mnie $$$) na drugi koniec UK. I tak bajka się urwała..dziwnie było mieszkać w tym samym mieście, pracować w tym samym miejscu, gdy on zniknął. Jak brakujący puzzel z obrazka ze ściany. 


Nowy szef, nie dość że próbował zachowywać się jak On, to jeszcze do mnie podbijał. Sam na siebie ukręcił bata, mówiąc, że on przecież nie ma żony, więc to już czyni z niego lepszą partię! A mnie trafiał szlag. Praca, gdy moim szefem był Anglik, zaczęła mnie drażnić. Nie obchodziło go że zatrudniał ludzi leniwych, nie słuchał gdy załoga się skarżyła..zamawianie towaru, zrobi Alex, odbierze rezerwacje na wieczór Alex..on jest umówiony, ktoś musi zostać dłużej i zamknąć, bo on jedzie do domu o 22 (a jedyny i późniejszy bus był o 00:15) 

Myślałam o nim. Dzwonił, pisał. Spotkaliśmy się raz w połowie drogi..Nakłamałam współlokatorom, że jadę do koleżanki na południe, on był na szkoleniu..Myślałam, że już pozamiatane, a tymczasem rach ciaach, znowu jak obuchem w głowę. Rozum szlag trafił. I ogłupiała cała wróciłam po 2 dniach...Wkrótce potem zadzwonił że jeśli chcę załatwi mi pracę u siebie.Mi przestało układać się ze współlokatorami, Przyjaciółka zaprosiła do nas na stałe swoją psiapsiółkę (leniwą krowę), która tak strasznie chrapała, że wariowałam;K (z którym dalej mieszkałam w jednym domu) zaczął się spotykać z laską z którą pracowaliśmy.. wszyscy plotkowali, jak nie o mnie i o S, to o K i jego lasce...więc spakowałam się i pojechałam.

W nowym miejscu, bez (jak się potem okazało pseudo-) przyjaciół w końcu było w miarę normalnie.O ile ten pseudo-związek można było nazwać normalnością.Wielkie miasto, szanse spotkania kogoś z pracy, praktycznie nikłe. Znowu zawirował świat:D Powiedziałam A. Zostawiłam znajomych. Chciałam żeby powiedział B. Separacja, jak mówił to kwestia czasu...
Przyzwyczaiłam się do tej pseudo-stabilności. No przynajmniej emocjonalnej. Byliśmy jak 2 połowy popsutego od środka jabłka. Bez siebie gorsi niż ze sobą. Zbudowaliśmy silny team w nowej pracy.  Najlepsze wyniki oddziału w dzielnicy?Czemu nie! Najlepsza poprawa w stosunku do ub. roku? proszę bardzo. Rozwijałam się przy nim. Awansowałam. Można powiedzieć, że przez łóżko. Można. Ale fakty były takie, że team był z nas rewelacyjny. W końcu uczeń dogonił mistrza-zdałam ostatni egzamin- byliśmy zawodowo na tym samym poziomie, mimo że mi brakowało 7 lat doświadczenia! Nauczył mnie zarządzania, planowania. W pracy zawsze byliśmy dobrym (ja) i złym (on) policjantem. Mnie załoga uwielbiała (za rozpieszczanie, treningi,przymykanie oka, robienie grafiku pod ich widzi mi się, Jego się bali. Grzmiał jak sam diabeł.. Był wymagający ale sprawiedliwy..dla pracowników.

A ja?Chciałam czegoś więcej. Chciałam żeby został. Żeby był. Twierdził że nie może zostawić dzieciaka, bo niczemu on nie jest winien, a bardzo go kocha. Niby jakaś część mnie rozumiała to,ale z drugiej strony (do cholery!) chciałam normalnego faceta w swoim łóżku, a nie wyskoków z kłótniami. Kiedyś spytał się mnie, czy jeśli odejdzie od żony, to ja byłabym skłonna zająć się jego synem? Miałam 22 lata! Na Boga! Czemu miałabym niańczyć czyjeś dziecko?! Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam.

W pracy, w związku z tym, że pracowałam na 15 osób tylko z 2 laskami, często mieliśmy śmieszne, dwuznaczne sytuacje..Faceci w większości byli naprawdę spoko, kilku wpadło mi w oko.Ale zawsze - jak taka głupia koza- czekałam aż on będzie wolny! Jak kretynka...A on, niczym Big Brother pozbywał się konkurencji - to przeniesienie do innego oddziału, to dyscyplinarka. Potem przyznał się, że robił to specjalnie.

Pseudo-bańka szczęścia pękła, gdy zaczął chorować. Nie wiadomo na co. Tak przynajmniej twierdził. Chodził do lekarzy. Prowadzenie oddziału spadło na mnie, bo on jak nie na L4, to na urlopie, albo na zawieszeniu dyscyplinarnym..A on czuł się coraz gorzej.

-cdn.
  • mala2580

    mala2580

    22 sierpnia 2013, 20:25

    mhmhm :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.