Wczoraj zakończyłyśmy z Czarownicami rowerową akcję, która trwała od 1 maja. Jeśli chodzi o traskę, to przepedaliłam 2020 km Niestety startowałam z wagą 88,2 kg a wczoraj pokazało się równe 88. HA, HA, HA... (to ironiczny śmiech). W międzyczasie widziałam 86,7 ale też 89, więc niby tragicznie nie jest. Od tygodnia waga znów spada. Stwierdziłam, że nie służy mi zapisywanie, ważenie i liczenie paszy. Nic, tylko myślę o żarciu, a to wzmaga apetyt i zwykle wieczorami pochłaniałam już wszystko, jak leci i to w ilościach hurtowych. Przestałam zapisywać, waga się ustabilizowała i potem grzecznie pokazuje coraz mniej. Powolutku, ale przecież mnie się nigdzie nie spieszy. Oczywiście poskromniłam swój nadmierny apetyt. Możliwe, że to efekt łykania chromu i magnezu. Doczytałam, że przy wysiłku fizycznym, a rowerkowanie w moim wykonaniu jest sporym wysiłkiem, mogą się pojawić braki tych dwóch minerałów.
Zobaczymy, co przyniesie kolejny tydzień i czy dotrwam żywa do jego końca.
Już dzisiaj miało być hardcorowo, ale okazało się, że o 8 godzinnym kursie organizowanym przez OKE nikt nie wie. Najpierw się wkurzyłam i dalej nie podoba mi się to, że nikt nas nie zawiadomił o zmianach planów, bo było nas 3 bidule zaskoczone tym faktem, ale potem stwierdziłam, że w sumie miło mieć wolne w sobotę. Tym bardziej, że w Lesie Miejskim jest imprezka szkoły hiszpańskiego Entre Culturas, a i pogoda dopisała.
Potem od 17 do 22 mam próbę, więc nie wpadnę na nią zmęczona kursami. W niedzielę wieczorem powtórka, a wcześniej uzupełnianie szkolnych papierzysk.
O przyszłym tygodniu wolę nie myśleć. Z utęsknieniem czekam na przyszłą niedzielę i koniec tego szaleństwa. O pracy wolę nie pisać, bo musiałabym używać niecenzuralnego słownictwa i to nie z powodu uczniów. Oni mnie jeszcze w tej szkole trzymają przy zdrowych zmysłach.
Wczoraj zrobiłam sobie nowe pazurki, zaszalałam z żelem zmieniającym kolor pod wpływem temperatury. Z powodu upałów jest na razie cały czas jasno niebieski, jedynie podczas chłodzenia rąk zimną wodą, zmienia się na fioletowy.
Po południu wyciągnęłam księcia małżonka na badanie wzroku w ramach akcji "Czas na wzrok" przewidzianej dla ludzi po czterdziestce. Okazało się, że księciunio plusów jeszcze nie ma, a ten maleńki minus 0,5 i astygmatyzm się nie zmienił. U mnie gorzej. Przez 2 lata do bliży mi się pogorszyło. Dało się to zauważyć bez badania, ale wiem teraz, że soczewki progresywne zamawiałam właściwe.