Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Coś faktycznie robię źle...

Ciężko mi uwierzyć że przetrenowuje się i głodze...bo myślę że z treningów nie wychodzę wykończona tylko pozytywnie nakręcona, jem praktycznie co 2 godziny a jednak jak wracam do domu to jestem padnięta a w dni wolne mam po prostu ssanie na glukozę! Dziś to nawet nie miałam ochoty na to słodkie, ale ewidentnie mój organizm wołał "Glukozy!" więc mu go dostarczałam. Dziś odpuściłam też ćwiczenia i jak widać do 24 wytrzymałam bez problemu. Normalnie zasypiam już o 21, umycie zębów i zmycie makijażu jest dla mnie wysiłkiem niesamowitym już nie mówiąc o wyjściu z psem czego niestety często nie robię. Po 4 dniach takiego scenariusza: rano pobutka 5.05, siłownia albo rower, praca do 16.00 jazda do drugiej pracy, siedzenie do 18.00-19.00. Przyjeżdza mój T, jedziemy do sklepu, zazwyczaj też wyciągnie mnie albo do maca, albo na coś słodkiego bo też głodny i do domu na 20.00-21.00 i już głodni jak wilki jemy obiad, potem on pije kawę, słodkie zajada a ja zazwyczaj mu towarzyszę. Bohe! przecież tak nie można żyć, ale ja na prawdę już nie wiem co zrobić. Planowałam że nie będę jeść obiadu tylko zabiorę do pracy, ale w pracy stres, obiad mi nie smakuje, po prostu odpycha mnie jak otwieram taki pojemnik ze wszystkim już...ten zapach łączny jest dla mnie zbyt intensywny. Czy ja powinnam iść do psychologa? Może coś ze mną nie tak? A może jednak mam prawo być zmęczona? Tylko że często dużo osób mówi że dużo ćwiczy, wy też przecież dużo ćwiczycie i nie macie takich napadów na glukozę :) Może po prostu stres związany z pracą, magisterką i innymi + dieta + ćwiczenia to jest za dużo? Wogóle muszę sobie zrobić badania, bo u mnie w rodzinie jest dość często niedoczynność, moja mama ma hashimoto więc jestem w grupie ryzyka a jakby nie było rano to ja mam ochotę założyć kurtkę zimową. Na prawdę nie wiem czy ja już wariuje, czy nie przesadzam czy może faktycznie mam trochę racji.

Tak wiem wiem...przy te aktywności 1800 kcal to wystarczająco by schudnąć...ale wiecie jak to jest :) Każdego prawie do tego przekonam, użyję takich argumentów że nie ma mowy o sprzeciwie ale jak mam to zastosować do siebie to wydaje mi się że ok...na pacjencie to zadziała ale na mnie nie (w sumie ja nie mam nadwagi i teraz to już nie będzie tak łatwo). Dwa Szczególnie że kiedyś jeszcze przed studiami odchudzałam się na 1000 kcal :p ale co z tego...przytyłam czyli to nie był dobry wybór.

Ok, poszłam o rozum do głowy i wracam mądrzejsza! Zastosuje to skubane 1800 kcal. Wydaje się że jest idealna. Ćwiczenia co 2 dni (boże jak ja to przeżyje że tak rzadko).

Plan dietetyczny:

Śniadanie: 400 kcal (płatki owsiane, kanapka z dżemem, albo kanapki z warzywami)

2 Śniadanie: 300 kcal (jogurt z płatkami, owoc)

Lunch: 450 kcal (kanapka, jogurt/kefir)

Przekąska: 200 kcal (ciastka owsiane, owoc, jogurt, sok owocowy)

Obiado-Kolacja: 450 kcal (mięso/ryba i kasze z warzywami).

Bez udziewnień, bez dziwnych zasad. 

Ćwiczenia: 

poniedziałek: bieganie 8,5 km

wtorek: wolne

środa: pływalnia

czwartek: wolne

piątek: bieganie 8,5-10 km

Sobota: ćwiczenia siłowe

Niedziela: wolne

Pewnie, jak znajdę czas to może poćwiczę więcej :) Ale póki co muszę dać sobie czas na napisanie tej mgr bo jak tak dalej pójdzie to jej nie skończę bo po prostu nie mam sił :)

Jutro mam z tego powodu wolne i mam zamiar te 3 dni ładnie wykorzystać. Jutro wstaję rano, popracuję trochę, potem pójdę pobiegać, na zakupy i dalej będę pisać i siedzieć na tyłku przed komputerem :)

To tyle z moich wywodów :)

  • OnceAgain

    OnceAgain

    9 maja 2014, 08:14

    Kobieto ja przy Twoim rozkładzie dnia padłabym po tygodniu. Nie dziwię się że organizm woła o przerwę. Te dni bez ćwiczeń wykorzystaj na odpoczynek, ogarnięcie domku bądź zwykłe leżenie i nic nie robienie :)

    • agab2

      agab2

      9 maja 2014, 08:51

      oj nie pamiętam kiedy miałam "nic nie robienie" Niestety praca na dwóch etapach i kończenie studiów to jest hardcore :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.