Polecam adres :)
Zmobilizowałam się w końcu, by wystawić parę swoich biżuteryjnych dzieł na aukcje allegro i od razu założyłam bloga, by się dzielić swoimi pracami w sieci. I za jednym zamachem - upubliczniam linka tu w celu rozpowszechniania. Zapraszam serdecznie!
Dodaj komentarz
Współcierpiący w diecie ;)
Dziś mój P. wszedł na naszą okrutną wagę, złapał się za głowę, jęknął głośno prosto z trzewi i doszedł do wniosku, że się spasł i musi się za siebie wziąć. Powiedział słabym głosem, że (cytuję) "czas skończyć żreć", co oznacza ni mniej ni więcej koniec: chipsów, nachosów, słodyczy, lodów, popcornów, pizzy, kebabów i ogólnego objadania się niezdrowym i kalorycznym jedzeniem. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak ucieszyła mnie obietnica zniknięcia z domu tego świństwa, które tak kusi... Tylko jeszcze tabliczka gorzkiej czekolady została w barku wciśnięta między alkohole, ale jestem twarda i dozuję ją sobie po kosteczce, jak już naprawdę nie potrafię wytrzymać bez słodkiego.
W sobotę zrobiliśmy sobie w ogródku znajomej grilla, ale grzecznie nie jadłam za dużo (zrobiłam też pyszną sałatkę grecką i dipy niskotłuszczowe, bo na jogurcie) i popijałam półwytrawnym winkiem, miast piwa. Ale wracając zahaczyliśmy o sklep spożywczy, bo mnie naszła nieprzeparta ochota na czekoladę z orzechami (wszystko przez ten okres...).
Pijam ostatnio wodę z AquaSlimem, zobaczymy czy to takie cudo rzeczywiście. Nadaje wodzie lekko słodki posmaczek, więc pod tym względem faktycznie mobilizuje mnie do wypijania tej jednej 1,5 litrowej butelki wody (co podobno zdrowe jest). Mam nadzieję, że czwartkowe ważenie wykaże jakiś spadek, bo brakuje mi już czasem jakiegoś makaronu ze szpinakiem albo spaghetti.
Teściowa zaprosiła nas na środę na placki ziemniaczane. Ile to to może mieć kalorii? :)
Oj, chwile braku motywacji.
Tydzień świąteczny (bo to moje pierwsze święta u mnie, musiałam dla rodziców i teściów przygotować mnóstwo pyszności, a potem było odwiedzanie wszystkich, no i moje urodziny...) sprawił, że nie tylko nie zanotowałam cotygodniowego spadku wagi, ale wręcz wzrost. To trochę mnie przybiło i sprawiło, że straciłam motywacje. Ale koniec z tym, dziś znów pójdę pobiegać, jutro zapisałam się na wizytę u fryzjera i będę chodzić w swoich najmniejszych spodniach, by samą siebie dopingować (nawet nie wiecie, z jaką radością włożyłam na pupę spodnie w rozmiarze M, zwłaszcza, że mają niesamowitą szmaragdową barwę :D. Ostatni raz taki rozmiar to chyba w podstawówce nosiłam). Tak. Jutrzejsze vitaliowe ważenie znów pewnie będzie smutnym doświadczeniem, ale muszę zrobić, co w mojej mocy. A wczoraj popłynęliśmy z P. na Hel tramwajem wodnym i cały dzieł łaziłam na świeżym powietrzu. Jadłam też przepyszne rybki - zapraszam każdego, kto trafi do Helu do sklepu rybnego To Tu. Najlepsze wędzone ryby i zupa rybna, jaką jadłam do tej pory. A na deser do Caffe Domek lub restauracji Kutter na piwo z wiśniami (taaak, myślę, że ono też sprawiło, że dzisiejsze ranne ważenie pokazało to, co pokazało ;)).
Początek lub końcówka właściwie :)
Niby mój pierwszy wpis, więc powinno być o rozpoczynaniu diety i walce z nadwagą. Jakoś niespecjalnie umiem się dzielić swoimi porażkami, więc mój pierwszy wpis będzie inny - udało mi się osiągnąć wymarzony pułap 6-tki na początku mojej wagi. Ostatni raz tyle ważyłam pod koniec podstawówki, więc jakieś 10-11 lat temu. Teraz oczywiście i tak mam więcej krągłości, ale jak doszłyśmy do wniosku z moją mamą - nasze bioderkowo-pupowe krągłości są piękne, bo są kobiece. Co nie zmienia faktu, że z Siłą Błonnika Vitalii pracuję dalej, by dojść do BMI idealnego wraz z wagą 62-65 kg. Ale to już właściwie coraz bliżej. Na dzisiejszy dzień, po 17-u miesiącach zmagań z dietami, ćwiczeniami, po okresach zapału i folgowania swoim zachciankom jedzeniowym (zwłaszcza ta czekolada... no i kebab u Turka po piwie), udało mi się zanotować spadek 27-u kg, co uważam za ogromny sukces. Z tej okazji idę spożyć śniadanie w postaci kanapki z ogórkiem i pomarańczy! :D