Tym razem wsparcie.
No i znowu. Tym razem ze wsparciem. Co będzie? Nie wiem...
Ile to już lat?
O rany, tyle lat odchudzania i skakania na trampolinie wagi. Znów dziś usłyszałam, że fajna jestem i ładna nawet no ale za gruba, jakbym tak 20kg schudła to by można było ze mną chodzić :D No jasne, tak to jest jak ocenia się po okładce. Nie miałam problemu ze znalezieniem faceta nigdy, czy ważyłam 75 czy 90kg, ale teraz to jakiś zastój, od pół roku sama i w sumie nie narzekam. Samotność (nie mylić z osamotnieniem) jest w porządku, mogę robić co chcę, zająć się całkowicie sobą, albo w ogóle się nie zajmować i stwierdzić rano "dzisiaj nie golę nóg, nie chce mi się" :) Odpuściłam i odchudzanie i szukanie kandydata. Raczej staram się zdrowiej podchodzić do życia. A z problemami emocjonalnymi - no cóż, przyszła mi z pomocą pani Beata Pawlikowska i jej najnowsza seria książek "W dżungli podświadomości" :) Polecam.
1 Września 2012
No proszę, udało mi się trafić w pierwszy dzień miesiąca. Znowu przystopowałam i znowu wracam :) Obejrzałam trochę filmów dokumentalnych o otyłości. Zamiast oglądać i czytać o tym jak komuś się udało i jak to fajnie być szczupłą postanowiłam zrobić teraz na odwrót i zastanowić się nad tym co mnie czeka jeśli się nie ogarnę, jeśli totalnie oleję sprawę swojego ciała. Tu nawet nie chodzi o wygląd a o zdrowie. Teraz ważę 81.8kg. Na śniadanie jogurt naturalny z łyżką płatków górskich, łyżką otrąb żytnich i łyżką pszennych + wkrojone jedno jabłko + kawa. Ech zawsze na początku w miarę idzie, najbardziej boję się wieczora jak wrócę z pracy. No i w pracy nie za bardzo mam co jeść, muszę znowu przyzwyczaić się do "surowizny", niestety w obecnej nie mam łatwo, nie mam możliwości zrobić sobie herbaty, pokroić czegoś, pracuję na stoisku w galerii handlowej, fajnie by było gdyby otworzył się jakiś barek sałatkowy czy coś, jakieś eko-żarcie.. bo tak to niestety naokoło tylko McDonald's, KFC itd. (oczywiście nie korzystam z nich, prędzej pójdę do marketu po jakieś owoce czy wafle ryżowe). Rany, już nawet nie napiszę, że tym razem musi się udać, bez spinania się, od pewnych "dobroci" chcę się odzwyczaić bo to nie jest tego warte.
Wracam po ran n-ty :)
Miesiąc waga ani drgnęła (no może trochę w górę), w każdym razie nadal 84kg. Bałam się wejść na wagę ale musiałam, uff nie zaprzepaściłam, zawsze coś. Jakoś przez miesiąc nie udało mi się dietować ani zbyt intensywnie ćwiczyć. Teraz czas na poprawę. Wracam do proteinowej. Postaram się w miarę trzymać. Za miesiąc chciałabym zobaczyć 7 z przodu :) Pal licho figurę, uważam że jest spoko, wystarczyło by mi zrzucić brzuch, ale jak wiadomo pierwsze idą cycki :( Przyda też się mojej buzi bo troszkę zchomiczkowała. Nie mam jakiejś konkretnej motywacji, ot próbuję znowu, dla siebie. Pozdrawiam towarzyszki niedoli :)
O MATKO!
Zerknęłam na wykres pomiaru wagi... w ciągu 3 lat zrzuciłam 15kg by potem przytyć 20kg. Najgorsze jest to, że ważąc 72kg nie czułam się wcale dobrze, nie przekroczyłam nigdy tej magicznej liczby 70. Szóstka na początku - uda mi się! Jak nie teraz to kiedy? I tak już zmarnowałam kawał życia.
Trzymajcie kciuki tak jak i ja za was wszystkie trzymam :)
Co tam waga gdy w głowie rozpiernicz.
Jest troszkę lepiej, przypominam sobie złe chwile i się zastanawiam "ja naprawdę chciałam z tym facetem przeżyć życie? O matko!", miłość przesłania wiele rzeczy, wybacza naprawdę wiele, teraz mogę się tylko cieszyć że to tak się skończyło teraz a nie za 10 lat gdy mielibyśmy dzieci i byłabym młodą rozwódką albo bardzo nieszczęśliwą kobietą.
Trzeba żyć dalej :)
Jak się trzymać po rozstaniu? :(
Jak? Dziewczyny, macie jakieś sprawdzone sposoby? To jest bardzo świeże, nie wiem jak ze sobą wytrzymać. Drugi raz to samo. Zerwał ze mną przez smsa. Jak tak można, zero szacunku, 2 lata razem i coś takiego :(
Nastrój jak pogoda...
Nie wiem już sama jak poprawić sobie nastrój. Wiadomo, normalnie to człowiek wszamałby czekoladę (bardzo, bardzo zły nawyk).
Cały czas nie mogę się odnaleźć, cały czas moje życie i postrzeganie siebie skacze w górę i w dół. Jeszcze nie dawno cieszyłam się, byłam zadowolona z siebie, uśmiechnięta a kilogramy w zastraszającym tempie leciały w górę i jak zaślepiona mówiłam sobie "e tam, są ważniejsze sprawy, jest mi dobrze, jestem szczęśliwa". A teraz przyszła jakaś chandra, zważyłam się, 90kg! I rozpacz. I znów gdybanie. I strach.
Chciałabym odnaleźć jakąś równowagę w życiu, zaakceptować siebie i być dla siebie przyjacielem (bo co to za przyjaźń z własnym ciałem jeśli go niszczę, bo otyłość to już poważna sprawa). To wszystko jest w głowie. Wszystko dookoła krzyczy "jesteś gruba, brzydka i niemądra!". Dlaczego?
Powrót córki marnotrawnej...
Cóż, powracam i ze wstydu się czerwienię i się w pierś biję "jak mogłam się tak zapuścić"!
Nie ma chyba sensu wnikać w przyczyny, wiadomo - obżarstwo, dogadzanie sobie...
Nie wiem czy to w mózgu siedzi czy jak, obżeram się, potem jest mi ciężko, potem stwierdzam że to nawet dobre nie było a i tak coś mi nie pozwala zostawić cokolwiek na talerzu. To chore jest. Wiosna nadchodzi a ja mimo, że psychicznie pełna życia to fizycznie mam ochotę wziąć tasak i kawał brzuszyska sobie odrąbać, ale może wpierw innych metod spróbuję.
Po pierwsze Młoda Damo:
To co w siebie wpychasz wcale nie jest tak smaczne jak Ci się wydaje, gwarantuję, że 90% tego co pochłaniasz będziesz żałować, bo to tylko chwila w ustach, słodycz, makaronik, sosik (bardzo doprawiony, równie dobrze możesz doprawić sobie duszone kabaczki i wyjdziesz na tym sto razy lepiej), nie oszukuj się, nie Ty jesteś głodna tylko Twoja psychika.
Po drugie:
To, że Twój TŻ (Towarzysz Życia) Cię akceptuje i kocha miękkości Twoje, krągłości, że dobrze gotuje to nic nie znaczy, znaczy to bardzo dobrze, że na takiego gamonia trafiłaś (przynajmniej Ci nie jęczy żeś się zapuściła, choć na pewno to widzi ale nauczony doświadczeniem nie powie Ci nic co by Cię zabolało). Nie rób tego dla Niego, rób to dla siebie, on skorzysta, o ile nie zamienisz się w Wiecznie Głodna Jędzę.
Po trzecie:
Rusz tyłek. Przestań wpierniczać te bułeczki. I nie ćwicz "od jutra". To, że dziś zaprzepaściłaś dietę nie znaczy, że masz stracony dzień i już do wieczora możesz pochłaniać co tylko chcesz... NIE. Właśnie dlatego przytyłaś... bo od pół roku, każdy dzień był ostatnim dniem PRZED dietą.
Po czwarte:
Wiosna! Nowalijki! Gdzie moja kalarepa?
Po piąte:
Przypomnij sobie książkę Allen'a Carr'a "Jak skutecznie pozbyć się zbędnych kilogramów".
Na razie to na tyle. Nie ważyłam się od 2 miesięcy wiec wagę podałam orientacyjną (przypuszczam, ze tyle już ważę spokojnie), naprawdę zważę się gdy uda mi się w tydzień nie zwariować.
Pozdrawiam i życzę powodzenia wszystkim! :)